Joachim Loew, trener reprezentacji Niemiec w piłce nożnej

Joachim Loew, trener piłkarzy RFN przed mundialem nie ?był pewny swego. Raczej ostrzegał, że może być trudno. Dziś triumfuje, choć z ulgą odetchnie dopiero po sukcesie w finale.

Publikacja: 10.07.2014 01:52

Joachim Loew, trener reprezentacji Niemiec w piłce nożnej

Foto: AFP

„Bild" relację z pogromu Brazylii zatytułował „Brak słów". Najbardziej dobitny obrazek zobaczyliśmy już po ostatnim gwizdku. Nie było charakterystycznego sprintu rezerwowych równo z końcem meczu, eksplozji radości. Niemcy wyglądali, jakby byli lekko zażenowani tym, co zrobili. Jakby było im głupio, że upokorzyli reprezentację kraju, w którym futbol jest mistyczną radością. Jakby manifestowanie radości przed klęczącymi Brazylijczykami nie mieściło się w ich kodeksie honorowym.

Ten mecz oglądała w Niemczech rekordowa publiczność – 32,57 miliona telewidzów.

Zabawa w dyplomację

A przecież według majowego sondażu zrobionego na zlecenie magazynu „Stern" tylko 6 procent Niemców wierzyło, że Joachim Loew poprowadzi swoją drużynę do złota i zakończy 18-letni okres bez trofeum w niemieckiej piłce.

Po marcowym meczu towarzyskim (wygrana 1:0 z Chile w Stuttgarcie) reprezentację żegnały gwizdy i wyzwiska. Niektórzy piłkarze, jak chociażby kapitan Philipp Lahm, próbowali bawić się w dyplomację, mówiąc coś o drogich biletach i zrozumieniu dla rozczarowanych fanów. Inni jednak szli na otwartą wojnę: – Mam tego dość, przecież nie można zawsze błyszczeć – wściekał się Jerome Boateng.

To po tym spotkaniu zwątpienie pojawiło się także u selekcjonera, który zaczął się asekurować i wymyślać zawczasu odpowiednie usprawiedliwienia. Zanim postawił stopę na brazylijskiej ziemi, Loew już starał się o alibi.

– Zawsze, gdy niemiecka reprezentacja zdobywała Puchar Świata, w latach 1954, 1974 i 1990, wszyscy zawodnicy byli w zenicie formy. Ja mam może siedmiu–ośmiu, którzy są naprawdę w topowej dyspozycji – asekurował się Loew. – To sytuacja, która przyprawia mnie o prawdziwy ból głowy.

Klinsi i Jogi

Z pewnością trener nie mógł więc przewidzieć, że jego zespół w półfinale rozegra mecz, który wejdzie do historii. To Loew jest tak naprawdę największym zwycięzcą.

Zaczynał jako pupilek publiczności w całych Niemczech, przez media niemal zagłaskiwany. W pewnym momencie popularna była hipoteza, że to właśnie Loew stał za kapitalnym występem tej pierwszej „nowej" drużyny. Reprezentacji, którą w 2006 roku do trzeciego miejsca na świecie poprowadził Juergen Klinsmann, mając za asystenta właśnie Loewa, chociaż niemiecki związek (DFB) próbował mu siłą wcisnąć doświadczonego Holgera Osiecka.

Klinsmann po mistrzostwach odszedł, zostawiając reprezentację swemu najbliższemu współpracownikowi, a sam wkrótce objął Bayern Monachium. To wówczas w ośrodku treningowym Bawarczyków zaroiło się od posągów Buddy, a piłkarze musieli ćwiczyć z taśmami elastycznymi, a nie z piłkami. Po serii złych wyników został przepędzony tam, skąd przybył – do Kalifornii, a mit Loewa jako prawdziwego twórcy reprezentacji Niemiec 2006 rósł. Do czasu.

Porażka w finale Euro 2008 została przyjęta z całkowitym zrozumieniem, podobnie jak w półfinale MŚ 2010 – w końcu przed tym turniejem selekcjonerowi posypała się koncepcja. Kontuzja kapitana i najważniejszej postaci ówczesnego zespołu Michaela Ballacka, samobójstwo Roberta Enkego, którego Loew widział jako numer jeden w bramce. Mało kto mógł przypuszczać, że przestawiony ze skrzydła Bastian Schweinsteiger z Samim Khedirą będą stanowić fenomenalny środek pomocy, a wyciągnięty przed sezonem przez Louisa Van Gaala z rezerw Bayernu 20-letni Thomas Mueller zostanie królem strzelców mundialu w RPA.

Przełomem był przegrany z Włochami półfinał Euro 2012. Nagle Loew stał się dla wielu wrogiem. Liczba jego krytyków zaczęła rosnąć wręcz lawinowo. Ciosy wymierzali ludzie ze środowiska piłkarskiego, niekiedy wręcz na oślep. Wszystkie chwyty dozwolone. Do niedawna nazywano go wręcz ikoną stylu i elegancji, nagle mediom zaczął przeszkadzać nawet jego styl ubierania się. Gdy pojawił się w białym T-shircie na jednej z konferencji prasowych podczas mundialu, niemieckie gazety nazwały go turystą z Ipanemy. Gdy w marcu stracił prawo jazdy za kolejne znaczące przekroczenie dozwolonej szybkości i przekroczenie limitu punktów, „Der Spiegel" napisał sylwetkę trenera zatytułowaną „Der fremde Deutsche". Słowo „fremde" oznaczać może zarówno obcokrajowca, jak i kogoś wyalienowanego.

Niemców nagle zaczęło uwierać, że ich selekcjoner jest zbyt mało niemiecki – że wspinał się na Kilimandżaro, że lubi szybką jazdę samochodem. No i że drużynie przez niego prowadzonej brakuje typowo niemieckich wartości: solidności, czasem wręcz cynizmu, mentalności zwycięzców. Niemcy mieli dość pięknych porażek, zaczęli się domagać powrotu brzydkich zwycięstw. Jak się jednak można spodziewać, gdy brzydkie zwycięstwo pojawiło się na mundialu – po dogrywce z Algierią – znów Loew był winny.

Jak Merkel

W błyskotliwym felietonie w „The Telegraph" angielski dziennikarz Randall Hauk porównywał Loewa do... Angeli Merkel. Pisał, że każdy inny naród wymieniłby się z Niemcami, jeśli chodzi o piłkarskie dokonania na arenie międzynarodowej na przestrzeni ostatnich lat, a jednak w Niemczech panuje niezadowolenie. Dokładnie tak jak z polityki pani kanclerz.

Hauk pisze: „Jak się można było spodziewać, Merkel wygrała jesienne wybory, mimo rosnącego niezadowolenia i obaw, że jej polityka jest zbyt konserwatywna i krótkowzroczna. No ale niemiecki wyborca nie tracił pewnie zbyt dużo czasu, by czytać informacje z zagranicy i zdać sobie sprawę, że gdzie indziej jest gorzej. Znacznie gorzej".

Tak jak Merkel została wybrana na kolejną kadencję, tak i nowy kontrakt – do końca mistrzostw Europy 2016 – dostał w końcu Loew. I to mimo doniesień poważnych gazet – jak chociażby „Sueddeutsche Zeitung" – że wewnątrz DFB rośnie selekcjonerowi poważna opozycja, bo wielu decydentów ma już dość „zagranicznego Niemca".

Ostateczna decyzja należała jednak do szefa DFB – Wolfganga Niersbacha, który tym samym wziął na siebie wielką odpowiedzialność. W kuluarach mówiło się zresztą, że chociaż Loew podpisał nową umowę, tylko triumf w Brazylii będzie mu gwarantował pozostanie na stanowisku. Gdyby nie udało mu się sięgnąć po złoto, to poda się do dymisji, która zostanie przyjęta. Plotka zaczęła żyć własnym życiem i nie pomogły zapewnienia Niersbacha (już podczas mistrzostw – przed spotkaniem z Algierią), że w nowej umowie selekcjonera nie ma żadnych tego typu zapisów, klauzuli ani obostrzeń.

Oprócz całego mnóstwa zarzutów ze strony mediów, gigantycznej presji związanej z 18-letnią posuchą, przed tymi mistrzostwami Loewa prześladował także pech w postaci kontuzji czołowych zawodników, stracił  m.in. Marco Reusa i Iklaya Guendogana.

W pierwszych meczach Niemcy grali bez klasycznego napastnika, a miejsce w podstawowym składzie miał Mario Goetze, którego jednak w fazie pucharowej zastąpił Miroslav Klose. To wszystko sprawia, że dla Loewa zwycięstwo z Brazylią 7:1 w półfinale mistrzostw świata było nie mniejszym szokiem niż dla reszty świata.

– Wiemy, co czuje Brazylia, wiemy, że 200 milionów Brazylijczyków widziało swą reprezentację w finale – mówił na konferencji po spotkaniu. – My też przeżyliśmy podobny szok, gdy w 2006 roku zostaliśmy wyeliminowani w ostatniej minucie dogrywki półfinału. Przykro mi z powodu Scolariego.

Pasja czy fanaberia

Niesamowite jest to, że w półfinale Niemcy osiągnęli niespotykany wynik, choć wcale nie rozegrali fenomenalnego meczu. To był jeden z tych dni: wychodziło im wszystko, gospodarzom absolutnie nic. Niemcy realizowali swój plan, a Brazylijczyków zgubiła presja i pogłębiająca się z każdą chwilą panika. Tylko ostatni gol Andre Schuerrle był wynikiem odrobiny szaleństwa niezaplanowanej wcześniej improwizacji. Pozostałe bramki padły, bo niemiecka maszyna w przeciwieństwie do brazylijskiej funkcjonowała bezbłędnie. Tylko tyle i aż tyle.

Niemcy dokonali pod wodzą Loewa rzeczy historycznej. Czeka ich jednak jeszcze najważniejszy krok. Ale nawet jeśli nie zdobędą mistrzostwa świata, Loewa już nikt nie zdecyduje się wyrzucić.

Jednak tylko złoto spowoduje, że jego wyprawy na Kilimandżaro znów będą przedstawiane jako piękna pasja, a nie fanaberia „zagranicznego Niemca".

„Bild" relację z pogromu Brazylii zatytułował „Brak słów". Najbardziej dobitny obrazek zobaczyliśmy już po ostatnim gwizdku. Nie było charakterystycznego sprintu rezerwowych równo z końcem meczu, eksplozji radości. Niemcy wyglądali, jakby byli lekko zażenowani tym, co zrobili. Jakby było im głupio, że upokorzyli reprezentację kraju, w którym futbol jest mistyczną radością. Jakby manifestowanie radości przed klęczącymi Brazylijczykami nie mieściło się w ich kodeksie honorowym.

Pozostało 94% artykułu
Piłka nożna
Robert Lewandowski strzela, ale Barcelona gubi punkty. Zadyszka czy już kryzys?
Piłka nożna
Puchar Polski. Będzie wielki hit w Warszawie
Piłka nożna
Chelsea znów konkurencyjna. Wygrywa i zachwyca nie tylko w Anglii
Piłka nożna
Bayern znów nie zdobędzie Pucharu Niemiec. W Monachium myślą już o przyszłości
Materiał Promocyjny
Przewaga technologii sprawdza się na drodze
PIŁKA NOŻNA
Niechciane dziecko Gianniego Infantino. Po co światu klubowy mundial?
Materiał Promocyjny
Transformacja w miastach wymaga współpracy samorządu z biznesem i nauką