„Bild" relację z pogromu Brazylii zatytułował „Brak słów". Najbardziej dobitny obrazek zobaczyliśmy już po ostatnim gwizdku. Nie było charakterystycznego sprintu rezerwowych równo z końcem meczu, eksplozji radości. Niemcy wyglądali, jakby byli lekko zażenowani tym, co zrobili. Jakby było im głupio, że upokorzyli reprezentację kraju, w którym futbol jest mistyczną radością. Jakby manifestowanie radości przed klęczącymi Brazylijczykami nie mieściło się w ich kodeksie honorowym.
Ten mecz oglądała w Niemczech rekordowa publiczność – 32,57 miliona telewidzów.
Zabawa w dyplomację
A przecież według majowego sondażu zrobionego na zlecenie magazynu „Stern" tylko 6 procent Niemców wierzyło, że Joachim Loew poprowadzi swoją drużynę do złota i zakończy 18-letni okres bez trofeum w niemieckiej piłce.
Po marcowym meczu towarzyskim (wygrana 1:0 z Chile w Stuttgarcie) reprezentację żegnały gwizdy i wyzwiska. Niektórzy piłkarze, jak chociażby kapitan Philipp Lahm, próbowali bawić się w dyplomację, mówiąc coś o drogich biletach i zrozumieniu dla rozczarowanych fanów. Inni jednak szli na otwartą wojnę: – Mam tego dość, przecież nie można zawsze błyszczeć – wściekał się Jerome Boateng.
To po tym spotkaniu zwątpienie pojawiło się także u selekcjonera, który zaczął się asekurować i wymyślać zawczasu odpowiednie usprawiedliwienia. Zanim postawił stopę na brazylijskiej ziemi, Loew już starał się o alibi.