Michał Kołodziejczyk ?z Rio de Janeiro
Brazylia odnowiła swój stadion-świątynię z myślą o własnym triumfie. Na Maracanie czuje się historię nawet tak odległą, jak porażkę gospodarza z Urugwajem w 1950 roku. Ale święta nie będzie, wprost przeciwnie. W niedzielę nowa rana zostanie posypana solą. Najważniejsze trofeum piłkarskie wzniosą w górę albo znienawidzeni tu Argentyńczycy, albo Niemcy winni upokorzenia gospodarzy w półfinale.
Dla Leo Messiego mecz na Maracanie może być przełomowy w karierze. Od kiedy zaczął wyróżniać się na boiskach Rosario, mówiono o nim „nowy Maradona". Diego Armando nie potrafił przez tak wiele sezonów utrzymać się na szczycie, nie zdobył tylu klubowych tytułów, ale w 1986 roku poprowadził Argentynę do zwycięstwa w mundialu. Dla rodaków Messi jest genialnym piłkarzem, ale nie jest bogiem, bo jego kościół to Barcelona.
W 1986 roku Maradona z kolegami wywalczył złote medale po finałowym zwycięstwie nad Niemcami, ale później w meczach z tym rywalem było już tylko gorzej.
Po czterech latach Maradona nie krył łez, kiedy w finale w Rzymie Niemcy okazali się lepsi. W 2006 roku Argentyna odpadła w ćwierćfinale po rzutach karnych, chociaż trener Jose Pekerman zabrał na mundial drużynę marzeń, z gwiazdami, które znał z reprezentacji młodzieżowych. Popełnił jeden błąd, trochę za szybko w meczu z Niemcami zdjął z boiska Juana Romana Riquelme, myśląc, że sprawa awansu jest już rozstrzygnięta.