Michał Kołodziejczyk ?z Rio de Janeiro
To był finał godny tego turnieju. Nikogo nie sparaliżował strach, nikt nie chował się za podwójną gardą. I Niemcy, i Argentyńczycy wiedzieli, że to może być ich jedyna szansa na przejście do historii. To miało być starcie najlepszego piłkarza świata Leo Messiego z najlepszą drużyną. Kroki argentyńskiego tanga mieszały się na boisku z sambą tańczoną przez Niemców. A Niemcy sambę tańczą przecież siedem razy lepiej od Brazylijczyków.
Decydujący gol spotkania padł dopiero w 113 minucie, ale to nie były szachy, w których wszyscy czekali na karne. Było to najbardziej emocjonujące spotkanie o złoto od kilkudziesięciu lat, akcja przenosiła się spod jednego pola karnego pod drugie. Obie drużyny grały tak, jakby chciały podziękować Brazylii za ten fantastyczny turniej.
Gola dającego złoto strzelił Mario Goetze, który na boisku pojawił się tuż przed rozpoczęciem dogrywki, a do tej pory nie odegrał żadnej roli w sukcesach swojej drużyny. Strzelił pięknie, po podaniu Andre Schuerrle ze skrzydła. Dla Niemców złoto mundialu to nagroda za dziesięć lat ciężkiej pracy, za uratowanie pięknego futbolu, za całkowitą transformację.
Drużyna Joachima Loewa w czterech ostatnich wielkich turniejach dochodziła przynajmniej do półfinału, Niemcy zaczęli już nawet kręcić nosem, że może warto zarzucić piękny styl i wrócić do dobrego zwyczaju – wygrywania. Loew niczego nie zmieniał, teraz można mu postawić pomnik.