Sieroty po Brazylii

Futbol w Brazylii był przez kilkadziesiąt lat kolosem na glinianych nogach. Ale wydawał się niezniszczalny. Cios przyszedł w najgorszym momencie.

Publikacja: 14.07.2014 01:37

Brazylijska rozpacz, akt drugi. Po katastrofie z Niemcami przyszła klęska z Holandią

Brazylijska rozpacz, akt drugi. Po katastrofie z Niemcami przyszła klęska z Holandią

Foto: AFP

To było coś takiego jak Związek Radziecki. Na logikę powinien upaść znacznie wcześniej, ale trwał, siejąc postrach. Brazylia powalała nazwą, słowo „Canarinhos", kolejne gwiazdki na żółtych koszulkach za tytuły mistrza świata stanowiły symbol wszystkiego, co najlepsze. Jednym tchem świat wymieniał nazwiska od Pelego przez Zico, Romario, Ronaldo, po Neymara, widząc w nich uosobienie wszystkiego, co w piłce nożnej najpiękniejsze. Ale  ostatni raz na mundialu Brazylia miała reprezentację godną najwyższych pochwał w roku 1982, kiedy przegrała z Włochami. Potem byli już tylko piłkarze, a nie drużyny. Łącznie z tymi, które zdobywały Puchar Świata w latach 1994 i 2002.

Dawne zespoły Brazylii łączyło jedno: miały co najmniej kilku piłkarzy, którzy są wciąż uznawani za najlepszych na swoich pozycjach w historii futbolu. W dwóch przypadkach można nawet mówić o całych genialnych jedenastkach (z 1958 i 1970 roku). Można z nimi porównać tylko Urugwaj z lat 20. i pierwszego mundialu, austriacki Wunderteam z początku lat 30., Węgry z lat 50., Niemcy z 70., Hiszpanię z ostatnich, ale do takich ocen potrzebny jest dystans.

W roku 1958 Brazylia miała Pelego, Garrinchę i Didiego. Cztery lata później była bardzo podobna. W roku 1970 kończył grać Pele, ale byli – Jairzinho, Tostao, Gerson, Rivelino, Carlos Alberto. W 1994 w ataku grali Romario i Bebeto, a z tyłu kierował nimi Dunga. W 2002 trzej panowie R: Ronaldo, Ronaldinho, Rivaldo, Cafu, zwany „Pendolino", i Roberto Carlos z pershingiem w lewej nodze. Teraz był tylko Neymar, a kiedy go zabrakło, Brazylia przestała istnieć.

Luiz Felipe Scolari nie miał przygotowanej alternatywy dla Neymara. Podobno wspólnie z Carlosem Alberto Parreirą obejrzeli ponad 100 kandydatów do kadry na wyjątkowo prestiżowy mundial. To, co zobaczyliśmy, może świadczyć o dwóch rzeczach: albo się nie znają (w co trudno uwierzyć), albo nie ma dziś w Brazylii piłkarzy lepszych (to jeszcze trudniejsze do zrozumienia). W rezultacie Brazylia na turnieju, który był dla niej najważniejszy, zagrała słabo jak nigdy.

Obydwaj trenerzy nie zrozumieli, że kilka lat temu stanęli w miejscu. Nie są w stanie wymyślić niczego rewolucyjnego w taktyce, a Brazylia nie ma dziś takich zawodników, którym trenerzy nie są potrzebni.

Coś takiego jak brazylijska szkoła trenerska nie istnieje i nigdy jej nie było. Są tylko poszczególni trenerzy, czyli sytuacja analogiczna do tej z piłkarzami. W roku 1958 Vicente Feola początkowo nie widział w pierwszej jedenastce Pelego i Garrinchy. O wystawienie ich poprosili starsi zawodnicy.

Feola się wahał, tym bardziej że psycholog kadry odradzał mu włączenie do niej obydwu. Pelego ze względu na zbyt młody wiek (nie miał 18 lat), a Garrinchy, z powodu jego niskiego ilorazu inteligencji. Potem, kiedy już wychodzili na boisko razem, Brazylia nigdy nie przegrała.

Piłkarze zawsze pracowali tam na opinię trenerów. Federacja zmieniła trenera na trzy miesiące przed rozpoczęciem mundialu w Meksyku. Joao Saldanha kadrę przygotował, rozpisał wszystko w najdrobniejszych szczegółach, ale nie chciał powołać faworyta prezydenta kraju. A ponieważ w dodatku obnosił się ze swoimi lewicowymi poglądami, musiał odejść. W ostatniej chwili zastąpił go Mario Zagalo. Nie przeszkadzał młodszym kolegom, więc jako pierwszy zdobył mistrzostwo świata jako piłkarz i trener.

Tak powstał jeden z mitów. Brazylia z roku 1970 wygrałaby i bez trenera. Ale Zagalo sam uwierzył w swoje zdolności i od tej pory stał się jednym z najbardziej rozchwytywanych trenerów świata. Jego popularnością nie zachwiała porażka z Polską cztery lata później.

W miarę upływu lat Zagalo traktowano raczej jak maskotkę niż realnego trenera, ale powierzano mu odpowiedzialne funkcje przy reprezentacji. Tyle że prawie zawsze obok był ten, którego Zagalo sam zaprosił do współpracy.

Carlos Alberto Parreira w roku 1970 miał 27 lat (Zagalo jest o 12 lat starszy) i już asystował Zagalo. W roku 1994, kiedy Brazylia zdobywała czwarty tytuł, role się odwróciły. W 1998 wicemistrzostwo wywalczył Zagalo, a już po zdobyciu przez Brazylię piątej gwiazdki (2002), kiedy Carlos Alberto Parreira ponownie przejął kadrę, znów obok niego pojawił się Zagalo. Wspólnie odpadli w ćwierćfinale mundialu w Niemczech. Teraz kardiolodzy zabronili 83-letniemu Zagalo oglądania meczów Brazylii.

Carlos Alberto Parreira, niezależnie od swoich zasług, stał się dla brazylijskiej piłki obciążeniem. Dziś ma 71 lat i kiedy siedzi na ławce obok 65-letniego Luiza Felipe Scolariego, trudno się zorientować, co się dzieje w ich głowach. Niewiele, sądząc po słowach, jakie wypowiadał Scolari po porażkach z Niemcami i Holandią.

Wkład brazylijskiej myśli szkoleniowej w rozwój futbolu jest rzeczywiście niewielki. Coś, co przyniosło największe sukcesy i zostało nazwane brazylianą (połączenie systemu 4-2-4 z ofensywną grą opartą na technice zawodników), było w istocie przejęciem idei Paragwajczyka Manuela Fleitasa Solicha i rozwinięciem sposobu gry węgierskiej „złotej jedenastki". System 4-3-3, czyli z „fałszywym skrzydłowym", pokazany na mistrzostwach w Chile (1962) nie był wynikiem burzy mózgów wśród brazylijskich teoretyków. Wynikał z faktu, że lewy obrońca Nilton Santor miał już 37 lat i młodszy o sześć Zagalo cofał się, aby mu pomóc. Świat zobaczył w tym błysk geniuszu i zaczął naśladować. Potem Brazylijczycy już niczego nowego nie wymyślili. Wygrywali, bo zawsze na boisku był jakiś artysta, dla którego zawiłości taktyczne nie miały znaczenia.

Dawniej wszyscy tacy artyści, mistrzowie świata z lat 1958, 1962 i 1970, grali w klubach brazylijskich. W 1994 już tylko połowa. W 2002 z klubów brazylijskich do Korei i Japonii poleciało dziesięciu graczy. Teraz w kadrze na mundial było ich czterech, z czego w pierwszej jedenastce jeden – Fred (Fluminense).

Nie ma już w Brazylii czegoś takiego jak duch drużyny. Są tylko indywidualiści, zarabiający w Europie, żyjący w innym świecie, zbierający się od wielkiego dzwonu, zadufani w sobie, więc niepotrafiący nawet zrozumieć, dlaczego przegrali. Najlepiej wychodzi im odśpiewywanie hymnu i odwoływanie się do uczuć patriotycznych. Nawet brazylijscy kibice nie dają się już na to nabrać i nie żałują gwizdów. Tym bardziej że cały brazylijski futbol od lat opiera się na korupcji, której synonimem jest były prezydent FIFA 98-letni Joao Havelange i jego były zięć, eksprezydent federacji Ricardo Teixeira.

Na całym świecie zostały miliony sierot po Brazylii, której przecież nie zdradzimy tylko dlatego, że nie wygrała.

To było coś takiego jak Związek Radziecki. Na logikę powinien upaść znacznie wcześniej, ale trwał, siejąc postrach. Brazylia powalała nazwą, słowo „Canarinhos", kolejne gwiazdki na żółtych koszulkach za tytuły mistrza świata stanowiły symbol wszystkiego, co najlepsze. Jednym tchem świat wymieniał nazwiska od Pelego przez Zico, Romario, Ronaldo, po Neymara, widząc w nich uosobienie wszystkiego, co w piłce nożnej najpiękniejsze. Ale  ostatni raz na mundialu Brazylia miała reprezentację godną najwyższych pochwał w roku 1982, kiedy przegrała z Włochami. Potem byli już tylko piłkarze, a nie drużyny. Łącznie z tymi, które zdobywały Puchar Świata w latach 1994 i 2002.

Pozostało 90% artykułu
Piłka nożna
Bezwzględna Barcelona. Niespodziewany bohater meczu w Dortmundzie
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Piłka nożna
Arabia Saudyjska organizatorem mundialu. Kosztowna zabawa na pustyni
Piłka nożna
Borussia Dortmund - Barcelona. Robert Lewandowski przyjeżdża do Łukasza Piszczka
Piłka nożna
Liga Mistrzów. Paris Saint-Germain wygrywa, ale nadal stoi nad przepaścią
Materiał Promocyjny
Do 300 zł na święta dla rodziców i dzieci od Banku Pekao
Piłka nożna
Liga Mistrzów. Real Madryt odrabia straty. Kylian Mbappe z kontuzją