Przekonuje, że raczej z żalu po utraconym błękicie Morza Śródziemnego niż z obawy przed rosyjską zimą. Oczywiście nie jest pierwszym, który bierze moskiewskie pieniądze i godzi się na życie nie życie w złotej klatce, bo sportowcy zarabiający miliony w Rosji kontaktu z realnym światem praktycznie nie mają. Jest na ten temat wiele opowieści w zachodnich mediach – mieszka się w zamkniętych osiedlach, trenuje w ściśle strzeżonych ośrodkach, rodzina zwykle marudzi, bo kto z własnej woli przenosi się z Lazurowego Wybrzeża do Moskwy. Trwa raczej ruch bogatych Rosjan w drugą stronę.
Magnes jest tylko jeden – pieniądze. Samuel Eto'o w Anży Machaczkała zarabiał tak dużo, że wytrzymał w Rosji dwa lata. Barcelona, Inter, Chelsea a między Mediolanem i Londynem – Machaczkała. Już to brzmi jak science fiction.
Rosjanie inwestują w piłkę nożną ogromne pieniądze, budują kluby, znakomicie płacą selekcjonerowi Fabio Capello, a sukcesów drużyna narodowa nie odnosi. Przyznanie Rosji mundialu ze sportowego punktu widzenia jest jak najbardziej uzasadnione. To kraj futbolowo podniecony jak my, ma wspaniałą piłkarską historię, oczywiście na styku z polityką. Koleje losu takich graczy jak np. Eduard Strielcow (kto o nim w Polsce pamięta oprócz Stefana Szczepłka?) czyta się jak kryminał. W tle jest Stalin i jego syn, łagry, rywalizacja między policyjnym Dynamem i wojskowym CSKA, ale też prawdziwa pasja Rosjan dla tej gry.
Rosja wydaje na futbol dużo pieniędzy, ma mundial, ale nie ma sukcesów
W naturalny sposób potęgi jednak zbudować się nie udało, wyjątkiem jest Dynamo Kijów prowadzone przez Walerego Łobanowskiego i właściwie tożsama z nim ówczesna reprezentacja ZSRR, której gwiazdorzy Aleksander Zawarow czy Igor Biełanow gubili się na Zachodzie jak dzieci wypuszczone z sierocińca wprost do Disneylandu. Pierwsze poważne pieniądze oznaczały praktycznie koniec kariery. Ot, po prostu rosyjska dusza.