Rok 1995. Po zdobyciu tytułu mistrza Polski legioniści wyeliminowali Goeteborg. Między decydującym meczem a losowaniem grup Ligi Mistrzów w Genewie były tylko dwa dni. Ówczesny właściciel Legii Janusz Romanowski nie bardzo wiedział, co robić w nowej sytuacji. Był jednym z pierwszych znanych biznesmenów (Polska znajdowała się w szóstym roku transformacji ustrojowej), przedstawicielem Kodaka na Polskę, a potem właścicielem Empiku, a nie specjalistą od zarządzania klubem.
Miał za sobą pezetpeerowską przeszłość i jedną ze słabości charakterystycznych dla pierwszej generacji ludzi interesu: nawet na konferencje prasowe przychodził w towarzystwie ochroniarza, który nosił za nim telefon komórkowy wielkości cegły. Ale Romanowski był inteligentny, zadzwonił więc do kogoś, komu ufał i kogo uważał za specjalistę: do Jerzego Engela. Zaproponował mu funkcję menedżera Legii na czas jej występów w Lidze Mistrzów.
Pudrowanie nieboszczyka
Engel pracował wtedy na Cyprze. Zastanawiał się trzy minuty, po czym wsiadł w samolot i przyleciał prosto do Genewy. Wieczorem na bankiecie w hotelu Hilton siedzieliśmy obok siebie. On przy proporczyku Legii, ja przy wizytówce Telewizji Polskiej, w której wtedy pracowałem. Przy tym samym okrągłym ośmioosobowym stoliku znajdowali się też przedstawiciele innych klubów i UEFA.
Tam zawarliśmy pierwsze znajomości. Przez cały następny dzień odbywaliśmy spotkania. Engel przekonywał rozmówców, że warszawski klub należy do cywilizacji europejskiej, a ja – że Telewizja Polska podoła wyzwaniu, jakim jest wyprodukowanie sygnału, czyli zapewnienie warunków przeprowadzenia transmisji z co najmniej trzech meczów. Już wtedy poznaliśmy tzw. venue directora, czyli szwajcarskiego działacza UEFA odpowiedzialnego za mecze Legii na Łazienkowskiej.
Kiedy się dowiedzieliśmy, jakie warunki należy spełnić, aby mecz Ligi Mistrzów mógł się odbyć, trochę się zaniepokoiliśmy, a miało być jeszcze gorzej. Stadion Wojska Polskiego przechodził wtedy kolejną modernizację polegającą na pudrowaniu nieboszczyka. Biura i szatnie znajdowały się nie w budynku głównym, pod historyczną trybuną, lecz w baraku obok pozostałości po basenie.