Gdyby przedstawić jego karierę w trzech filmowych ujęciach, wystarczyłoby pokazać słynnego gola strzelonego „za kołnierz" angielskiemu bramkarzowi Davidowi Seamanowi podczas mundialu 2002, owację na stojąco kibiców Realu Madryt na Santiago Bernabeu po efektownej wygranej Barcelony oraz taneczne wygibasy w rytm samby, które Brazylijczyk lubił serwować kibicom ?po finezyjnie strzelonych golach.
Ronaldinho był i wciąż jest wirtuozem piłki. Ale jego pozycja i popularność wykraczały daleko poza sportową rywalizację, bo nigdy nie ukrywał, że kocha życie niczym nastolatek wyjeżdżający z rodzinnego domu na studia.
Przystanek ?Meksyk
Właśnie słabość do uciech życia była jednym z głównych powodów, dla których od 2008 r. Ronaldinho zaczął się rozmieniać na drobne. Stało się tak, gdy miał zaledwie 28 lat. Wcześniej przez pięć lat był niekwestionowanym królem nie tylko Camp Nou, ale całego piłkarskiego świata. Zanim stadionami i sportową popkulturą na dobre zawładnęli Cristiano Ronaldo i Leo Messi, to właśnie on zdobywał z Barceloną Ligę Mistrzów, mistrzostwa kraju, dwukrotnie wybrany został na piłkarza roku FIFA (2004 i 2005). Grał najlepiej, najładniej, najwięcej zarabiał, dlatego mógł sobie pozwolić na więcej niż inni.
Kiedy czarował na boisku, nikomu nie przeszkadzało, że bez skrępowania dawał się fotografować paparazzim w nocnych klubach, bawiąc się w najlepsze w otoczeniu celebrytów. W ostatnim sezonie w Barcelonie grał już mało, nie był boiskowym przywódcą takim jak wcześniej. Był też kontuzjowany, w lidze zagrał tylko w 17 spotkaniach.
W lipcu 2008 r. zgłosił się po niego Milan i wyłożył 25 mln euro. Ronaldinho spędził na San Siro trzy lata, ale nie był już dla kibiców bożyszczem, jak wcześniej w Barcelonie. W 95 meczach zdobył 26 goli i miał 30 asyst, ale serc włoskich kibiców nie podbił. Natomiast taneczne parkiety najmodniejszych mediolańskich klubów – jak najbardziej.