Hotel piłkarzy okupowały wczoraj telewizje. Dziennikarze, którzy nigdy nie byli na meczu, stawali przed kamerami, by opowiedzieć, że piłkarze właśnie udali się na spacer albo zjedli śniadanie.
To świadczy o mocy futbolu. Wystarczyło jedno zwycięstwo – oczywiście, nie pierwsze lepsze, tylko pokonanie mistrzów świata – a nagle wszystkie sukcesy tego niesamowitego dla polskiego sportu roku zostały przesłonięte.
O ile przed spotkaniem z Niemcami nikt nie dawał drużynie Adama Nawałki szans, a w mediach całkiem serio toczyła się dyskusja, czy nie lepiej mecz po prostu odpuścić, o tyle po sobotnim występie nadzieje poszybowały pod niebo.
A Polacy jak diabeł święconej wody boją się być faworytami. Przynajmniej tak to przez ostatnie lata wyglądało i zazwyczaj presji związanej z oczekiwaniami wygranej nie byli w stanie unieść.
– Dziś powinno być trochę ciekawiej – mówi Kamil Grosicki, który w meczu ze Szkocją będzie odgrywał znacznie lepiej znaną mu rolę niż w spotkaniu z Niemcami. W sobotę zarówno Grosicki, jak i ustawiony na lewej stronie Maciej Rybus przez większość czasu byli prawie bocznymi obrońcami. Ze Szkocją nie wystarczy jednak tylko bronić – trzeba będzie zaatakować.