Eliminacje ME 2016: Mecz Polska - Szkocja

Polacy sami byli winni temu, że w końcowe spotkania musieli się rzucić w szaleńczy pościg za Szkotami. Niemal ich dogonili

Publikacja: 14.10.2014 23:48

Eliminacje ME 2016: Mecz Polska - Szkocja

Foto: AFP

Tym meczem zawodnicy Adama Nawałki mieli mnóstwo do udowodnienia. Przede wszystkim, że wszystkie głosy mówiące, iż w sobotę na Stadionie Narodowym byliśmy świadkami narodzenia drużyny zdolnej dokonywać rzeczy dotąd wydawało się niemożliwych, nie są przedwczesne. Mieli udowodnić sobie, że potrafią taki mecz powtórzyć, że zwycięstwo nad mistrzami świata nie było tylko splotem szczęśliwych i nie do końca wytłumaczalnych okoliczności. Mieli udowodnić, że opinia prezesa PZPN Zbigniewa Bońka, że ta drużyna ma potencjał porównywalny z zespołem Antoniego Piechniczka z 1982 roku, jest czymś więcej niż pompowaniem balonika.

Niestety, zazwyczaj, by zwyciężać, potrzeba kogoś, kto potrafi jakąś sytuację napastnikom stworzyć, coś wykreować. Mecze takie jak z Niemcami, gdy zespół wygrywa, chociaż cały plan taktyczny to skomasowana obrona, a jedyny pomysł na atak to długie piłki do Roberta Lewandowskiego, zdarzają się wyjątkowo rzadko. A ze Szkocją tego właśnie najbardziej zabrakło – umiejętności kreowania wizji i pomysłu. A jednak to Polacy byli bliżej zwycięstwa i gdyby pięć minut przed końcem Kamil Grosicki miał nieco więcej szczęścia, a piłka nie zatrzymałaby się na słupku, Polacy zanotowaliby najlepszy start w eliminacjach od 33 lat.

Dopiero w drugiej połowie, gdy piłkarze Nawałki musieli się spieszyć, przegrywali, czas nieubłaganie biegł, a zbyt zadowoleni z siebie i wyniku Szkoci całkowicie oddali nam pole, reprezentacja zaczęła kreować jakiekolwiek sytuacje. Kluczem było wprowadzenie Sebastiana Mili, który przeżywa chyba najbardziej magiczny czas w karierze. Tak naprawdę tym, co zrobił w końcówce drugiej połowy zgłosił – tak, tak – poważny akces do wyjściowej jedenastki na następne spotkania. Nagle, z rozgrywającym na boisku, w drugiej połowie  Polacy zaczęli grać o klasę lepiej niż z Niemcami. To jednak bój z mistrzami świata przejdzie do legendy, a remis ze Szkocją szybko stanie się tylko statystyką.

Gdy po nieco ponad 10 minutach gry Krzysztof Mączyński strzelił gola na 1:0 wyglądało, jakby Adam Nawałka przed jesiennymi meczami eliminacyjnymi podpisał pakt z diabłem. Trafienie piłkarza chińskiego Guizhou Renhe było chyba jeszcze większą niespodzianką i faktem jeszcze bardziej sprzecznym z jakąkolwiek logiką niż gol Mili z Niemcami. Wydawało się, że Nawałka nagle zmienił się w trenerskiego Midasa – czego nie dotknie, zamienia w złoto. Przecież w Arkadiusza Milika wierzył właściwie tylko on, a powołanie Mili było wyszydzane przez ekspertów. Podobnie jak ściągnięcie z dalekiej Azji Mączyńskiego do reprezentacji. Tymczasem po dwumeczu okazali się oni mężami opatrznościowymi tej kadry. Do pełni szczęścia zabrakło tylko zwycięstwa.

Aż trzech zmian musiał w stosunku do meczu z Niemcami dokonać selekcjoner – organizmy Jakuba Wawrzyniaka, Tomasza Jodłowca i Macieja Rybusa nie zdążyły się zregenerować po ofiarnie toczonej bitwie z mistrzami świata. Tym samym przeciwko Szkotom selekcjoner musiał wymienić całą lewą stronę drużyny – na skraju obrony zagrał Artur Jędrzejczyk (asystował przy wyrównującym golu Milika), który owszem występował na tej flance, ale wyłącznie od przypadku do przypadku. W Legii zaczynał na prawej obronie, a po przestawieniu do środka defensywy zrobił na tyle imponujące postępy, że jako stoper wyjechał do Rosji. Z kolei na lewym skrzydle zobaczyliśmy Waldemara Sobotę.

Najwięcej znaków zapytania dotyczyło jednak właśnie Mączyńskiego, który pojawił się w składzie w miejsce Jodłowca. Rok temu zawodnik Górnika Zabrze skorzystał z oferty, jaką dostaje się raz w życiu (za trzy lata gry na peryferiach wielkiego futbolu ma ponoć dostać 6 milionów złotych) i podpisał kontrakt z chińskim Guizhou Renhe. Pewnie mało kto spośród kibiców widział go w akcji w chińskiej lidze. Nawałka ma ewidentną słabość do swoich byłych zawodników z Zabrza. Poza Arkadiuszem Milikiem nie odgrywali oni jednak do tej pory pierwszoplanowych ról w kadrze. Gdy Paweł Olkowski czy Mączyński właśnie przyjeżdżali w roli rezerwowych nie budziło to aż takiego niepokoju. Gdy jednak się okazało, że Jodłowiec nabawił się kontuzji, a zastąpić go ma piłkarz zza Wielkiego Muru -  serca wielu kibiców były pełne obawy, które w 12. minucie zmieniły się w niedowierzanie i eksplozję radości.

Szkoda jednak, że tak szybko bardzo mądrze i twardo grający goście ten zapał publiki najpierw ostudzili, a w drugiej połowie na długi moment wręcz zgasili. Łukasz Piszczek wyglądał, jakby sobotnia wygrana z mistrzami świata wciąż siedziała mu w głowie. Popełniał dość proste błędy, był mało aktywny w ofensywie. To po jego błędach (przy pierwszym golu wydatnie mu pomógł Łukasz Szukała) Szkoci najpierw wyrównali, a następnie objęli prowadzenie.

Dopiero naprawdę imponująca i szaleńcza końcówka przyniosła Polakom wyrównanie, a pięknego gola zdobył Arkadiusz Milik. Święto futbolu w Polsce nie zostanie przedłużone – gospodynie domowe, które po sobotnim triumfie nagle chciały wiedzieć, co piłkarze jedli na śniadanie, stracą pewnie zainteresowanie futbolem. Nie ma jednak też nieprzyjemnego kaca, a po świetnej końcówce jest wręcz optymizm. Może słowa o potencjale jak w '82 są mocno przesadzone, ale kibice ze spokojem mogą oczekiwać na listopadowy mecz z Gruzją. Na który pojedziemy z pozycji lidera tabeli.

Polska mimo remisu ze Szkocją 2:2 z siedmioma punktami prowadzi w tabeli grupy D eliminacji piłkarskich mistrzostw Europy. Taki sam dorobek ma Irlandia, która już w doliczonym czasie gry zapewniła sobie remis w wyjazdowym spotkaniu z Niemcami (1:1).

Składy:

Polska

Wojciech Szczęsny

Łukasz Piszczek, Kamil Glik, Łukasz Szukała, Artur Jędrzejczyk

Kamil Grosicki, Grzegorz Krychowiak, Krzysztof Mączyński, Waldemar Sobota

Arkadiusz Milik, Robert Lewandowski

Szkocja

David Marshall

Alan Hutton, Russell Martin, Gordon Greer, Steven Whittaker

Shaun Maloney, James Morrison, Scott Brown, Ikechi Anya

Bramki

:

dla Polski

- Krzysztof Mączyński (11), Arkadiusz Milik (76)

dla Szkocji

- Shaun Maloney (18), Steven Naismith (57).

Żółte kartki:

Grzegorz Krychowiak, Sebastian Mila (Polska); Gordon Greer (Szkocja)

Tym meczem zawodnicy Adama Nawałki mieli mnóstwo do udowodnienia. Przede wszystkim, że wszystkie głosy mówiące, iż w sobotę na Stadionie Narodowym byliśmy świadkami narodzenia drużyny zdolnej dokonywać rzeczy dotąd wydawało się niemożliwych, nie są przedwczesne. Mieli udowodnić sobie, że potrafią taki mecz powtórzyć, że zwycięstwo nad mistrzami świata nie było tylko splotem szczęśliwych i nie do końca wytłumaczalnych okoliczności. Mieli udowodnić, że opinia prezesa PZPN Zbigniewa Bońka, że ta drużyna ma potencjał porównywalny z zespołem Antoniego Piechniczka z 1982 roku, jest czymś więcej niż pompowaniem balonika.

Pozostało jeszcze 90% artykułu
Piłka nożna
Barcelona liderem w Hiszpanii. Robert Lewandowski ma już więcej goli niż w całym ubiegłym sezonie
Piłka nożna
"Faraon Manchesteru”. Czy Omar Marmoush uratuje City?
Piłka nożna
Bundesliga. Hit w Leverkusen na remis, Bayern krok bliżej odzyskania tytułu
Piłka nożna
W Korei Północnej reżim zakazuje transmisji meczów trzech klubów Premier League
Piłka nożna
Liga Konferencji. Solidna zaliczka Jagiellonii Białystok