Jorge Valdano, najwybitniejszy intelektualista argentyńskiego futbolu, człowiek, który gdyby nie grał w piłkę, mógłby, a może nawet powinien, zostać poetą, powiedział niedawno o Riquelme: – Większość ludzi, gdy chce dotrzeć z punktu A do punktu B, wybiera sześciopasmową autostradę i chce osiągnąć cel najszybciej jak to możliwe. Większość, ale nie Riquelme. On wybrałby sześciogodzinną podróż krętą górską drogą, która jednak oferuje zapierające dech w piersiach widoki.
Riquelme w mistrzostwach świata wziął udział tylko raz. Argentyna pod dowództwem jego ukochanego trenera z młodzieżówki Jose Pekermana odpadła w 2006 r. w ćwierćfinale, przegrywając po rzutach karnych z gospodarzami – Niemcami. Wcześniej jednak, jeszcze w fazie grupowej, Albicelestes zatańczyli z Serbią tango, które przeszło do historii futbolu. Pokonali rywali 6:0, a bramka Estebana Cambiasso padła po 25 podaniach. Gdyby Riquelme nie wybrał krętej górskiej drogi – odegranie bez przyjęcia, zewnętrzną częścią buta, pod nogi Javiera Savioli, dotyk geniuszu, który leniwą akcję zmienił nagle we frontalny atak – nie byłoby tego gola.
Był przykładem piłkarza, który nie harując nigdy przesadnie na boisku, potrafił uwodzić kibicowskie zmysły. Trybuny szybko go pokochały, a obrońcy znienawidzili pomocnika bawiącego się piłką, którego znakiem firmowym było nie tylko znakomite uderzenie z dystansu, ale także puszczanie piłki przeciwnikowi między nogami czy wytrenowane do perfekcji zagrania piętą.
Minęli się w drzwiach
Dzięki temu Riquelme idealnie wpasował się w klimat La Bombonera (bombonierki), słynnego stadionu Boca Juniors Buenos Aires. Europa w końcu musiała się o niego upomnieć i stało się tak w 2002 r., kiedy Argentyńczyk przeniósł się do Barcelony prowadzonej wówczas przez Louisa van Gaala. Zespół bardzo potrzebował mistrzostwa Hiszpanii, które po raz ostatni zdobył trzy lata wcześniej.
Debiut Riquelme przypadł w meczu eliminacji do Ligi Mistrzów przeciwko Legii Warszawa. Barcelona wygrała 3:0, a Riquelme w 80. minucie zdobył drugą bramkę, pokonując Radostina Stanewa. W pierwszym składzie Legii wystąpił wówczas Jacek Magiera.
– Argentyńczyk ma ze mną nawet ładne zdjęcie podczas gry – żartuje w rozmowie z „Rzeczpospolitą" były piłkarz. – Pamiętam szum medialny wokół Riquelme, że do Barcy trafił kolejny zawodnik ze światowego topu. Riquelme był wtedy uznawany za jednego z najlepszych na świecie. Nie zrobił później wielkiej kariery, chociaż nie można też mówić, że była ona zła. Na pewno powinien jednak osiągnąć więcej spektakularnych sukcesów, chociażby w postaci indywidualnych wyróżnień. Przegraliśmy wprawdzie trzema golami, ale spotkanie było raczej wyrównane. Pechowo straciliśmy pierwszą bramkę – kończy Magiera.
Okraszony golem debiut w Barcelonie był jednak tylko miłym złego początkiem. Przygoda Riquelme z Camp Nou potrwała rok i zakończyła się na 40 meczach we wszystkich rozgrywkach oraz czterech golach. Niestety dla niego tłuste lata Barcelony przyszły właśnie wtedy, gdy niemal w drzwiach mijał się z nowym szkoleniowcem Frankiem Rijkaardem i nową gwiazdą – Ronaldinho.