Bezradność Realu w derbach Madrytu z Atletico najlepiej obrazuje statystyka Cristiano Ronaldo. Ani jednego celnego strzału, zero dośrodkowań, żadnego dryblingu udanego. Druga linia drużyny Diego Simeone zachowywała się jak sfora wygłodniałych pitbullów spuszczonych ze smyczy, a portugalski gwiazdor był ich największą ofiarą.
To niby mistrz Hiszpanii grał u siebie z trzecią drużyną poprzedniego sezonu, ale zwycięstwo 4:0 przekracza zdrowy rozsądek. Real nie przegrał tak wysoko w lidze od czasu „manity" (0:5), którą Barcelona prowadzona przez Josepa Guardiolę zafundowała debiutującemu w El Clasico w roli trenera Realu Jose Mourinho. Było to w listopadzie 2010 roku. Ostatni raz czterema bramkami Atletico wygrało derby w sezonie 1987/88. 17-letni Diego Simeone był wtedy powoli wprowadzany do pierwszej drużyny Velezu Sarsfield, a rodzice Saula Nigueza, który w sobotę zdobył przepiękną bramkę strzałem przewrotką, pewnie jeszcze nie przypuszczali, że za siedem lat urodzi im się syn. Co ciekawe, to jednak Real zdobył wówczas swoje 23. mistrzostwo Hiszpanii.
Atletico ostatni mecz z Realem przegrało w zeszłorocznym finale Ligi Mistrzów. Przegrało po dogrywce, tracąc bramkę w trzeciej minucie doliczonego czasu. Od tamtej pory Simeone i jego piłkarze biorą systematyczny odwet na Królewskich. W tym sezonie sąsiedzi mierzyli się ze sobą już sześciokrotnie (po dwa mecze w lidze, Pucharze i Superpucharze Hiszpanii). Zespół Carlo Ancelottiego tylko dwa razy zdołał zremisować, pozostałe mecze przegrał. Sześć konfrontacji z derbowym rywalem bez porażki to dla Atletico wyrównanie historycznej serii z lat 1969–71 (wtedy dwa zwycięstwa Colchoneros i cztery remisy). Real rozegrał do tej pory 37 meczów na wszystkich frontach. Tylko w trzech spotkaniach nie potrafił zdobyć gola – za każdym razem przeciwko Atletico.
Tyle mówią statystyki, liczby, serie i historia. Wielkość Simeone zrozumiemy jednak w pełni dopiero wtedy, gdy uświadomimy sobie jak bardzo Atletico zmieniło się personalnie od poprzedniego – mistrzowskiego – sezonu. Przecież Thibaut Courtois, który był najlepszym bramkarzem ligi hiszpańskiej, gra już w Chelsea. Dokładnie tak samo jak terroryzujący i rozstawiający po kątach obrońców napastnik o sile i wydolności czołgu – Diego Costa. A przecież Mourinho wziął do londyńskiego klubu także jednego z najlepszych lewych obrońców hiszpańskiej Primera Division – Filipe Luisa. Już przed sezonem krążyły żarty, że jeśli Mourinho chce stworzyć w Londynie nowe Atletico, to jednak przede wszystkim powinien kupić Simeone.
W madryckich mediach poruszenie, gdyż do internetu wyciekły zdjęcia i filmiki z imprezy, którą po meczu z okazji swoich 30. urodzin zorganizował Cristiano Ronaldo. Nie wygląda, jakby zawodnicy Realu specjalnie się przejęli druzgocącą porażką.
W najsłynniejszych derbach Londynu Tottenham pokonał Arsenal 2:1. Już w czwartym kolejnym meczu ligowym na ławce rezerwowych zasiadł Wojciech Szczęsny. Miejsce w bramce Kanonierów na dobre już chyba zajął David Ospina, który zresztą jest wyżej oceniany od Polaka zarówno przez ekspertów, jak i kibiców. Od kiedy Szczęsny stracił miejsce w składzie, Kolumbijczyk przynosił Arsenalowi szczęście. W trzech kolejnych spotkaniach Kanonierzy nie tylko wygrywali, ale nie stracili też ani jednego gola. Kapitalna passa zakończyła się jednak, gdy Ospina musiał zmierzyć się z Harrym Kane'em.
21-letni wychowanek Tottenhamu jest największym objawieniem tego sezonu na Wyspach. Przeciwko Arsenalowi trafił dwa razy i były to jego gole numer 21 oraz 22 we wszystkich rozgrywkach. Anglik wciąż jeszcze nie doczekał się debiutu w reprezentacji, ale tylko kłopoty zdrowotne mogłyby go pozbawić powołania na marcowe mecze. Oczywiście – jak to w Anglii – pojawieniu się utalentowanego piłkarza, który nie jest przybyszem z zagranicy, towarzyszy prawdziwa histeria medialna. Najpopularniejszą zabawą miejscowych dziennikarzy jest umieszczanie Kane'a w kolejnych wielkich europejskich klubach. Tymczasem napastnik podpisał nowy 5,5-letni kontrakt z Tottenhamem.