„Musimy podnieść się po porażce z Arsenalem. Musimy poprawić grę w obronie. Musimy awansować do półfinału" – w Liverpoolu świadomość powagi sytuacji jest ogromna.
Klęska w Londynie (1:4) praktycznie odebrała drużynie nadzieję na grę w Lidze Mistrzów w przyszłym sezonie (siedem punktów straty do czwartego w tabeli Manchesteru City). – Staram się patrzeć realnie: nie mamy szans na pierwszą czwórkę – nie ukrywa trener Brendan Rodgers. Zaprzecza, by po sobotnim spotkaniu doszło w szatni do awantury.
Atmosfera na Anfield jest jednak daleka od idealnej. Po odejściu Luisa Suareza do Barcelony i kontuzji Daniela Sturridge'a rozsypał się atak Liverpoolu. W ubiegłym sezonie wicemistrzowie Anglii zdobyli w Premiership 101 goli (Suarez – 31, Sturridge - 21), teraz po 31 kolejkach mają ich tylko 45. Nadal szwankuje obrona. Jakby tego było mało, z Blackburn, które wyeliminowało wcześniej Swansea i Stoke, nie zagrają zawieszeni za kartki Steven Gerrard, Martin Skrtel i Emre Can.
– Z całym szacunkiem dla Arsenalu, ale żadna z ich bramek nie padła po składnej akcji, tylko po błędach moich zawodników – uważa Rodgers. W Blackburn kluczem do sukcesu powinna być właśnie skuteczność i szczelna defensywa. - Nie ma co liczyć, że stworzymy tam sobie wiele okazji - dodaje Rodgers.
Philippe Coutinho przyznaje, że zdobycie pucharu uratowałoby pełen niepowodzeń sezon. Może się też okazać najkrótszą i najmniej wyboistą drogą do Europy (zwycięzca ma zapewniony udział w fazie grupowej Ligi Europejskiej), bo w Premiership za plecami Liverpoolu czają się Tottenham i Southampton.