Polska pokonała Gruzję 4:0, a Grecja przegrała wyjazdowy mecz z Wyspami Owczymi 1:2. W listopadzie też przegrała (0:1), i to w Pireusie. O ile wtedy można było jeszcze mówić o pechu, czarnym dniu, o tyle teraz do sytuacji pasuje tylko jedno słowo: blamaż. Dwie porażki z rybakami nie są przecież dla Greków jedynymi w tych eliminacjach do Euro.
Wcześniej przegrywali z Rumunią i Irlandią Północną. Nie wygrali ani razu i zajmują ostatnie miejsce w grupie F, mając zaledwie 2 pkt. Nikt w Atenach nie myśli już o awansie. Chodzi tylko o to, aby wyjść z kryzysu, jakiego się tam nie pamięta, i nie wystawiać się na pośmiewisko.
W roku 2004 Grecja zdobyła tytuł mistrza Europy. I choć już w czasie trwania turnieju nikt nie miał złudzeń, że Europa niczego z gry Greków kopiować nie będzie, to praca niemieckiego trenera Otto Rehhagela wzbudzała szacunek.
On pierwszy, i jak się okazuje jedyny, potrafił połączyć temperament i technikę greckich piłkarzy z konsekwentną taktyką. Udało się to w dużym turnieju tylko raz, ale przez kilka lat coś z tego w psychice greckich piłkarzy pozostało. Pojechali na mistrzostwa świata do RPA (2010) i Brazylii (2014), dwa razy z rzędu wystąpili na Euro (2008 i 2012). W Warszawie po remisie z Polską na Stadionie Narodowym awansowali do następnej rundy, a Polacy odpadli po pierwszej.
Ale to wszystko przeszłość, choć przecież nie tak odległa. Dziś grecka piłka jest jak tamtejsza gospodarka. Greckie kluby upadają, piłkarze uciekają za granicę i to jest dla nich ważniejsze od honoru noszenia niebieskiej koszulki reprezentacji.
Po Rehhagelu z kadrą pracowali wyłącznie trenerzy zagraniczni, ale żadnemu nie udało się powtórzyć sukcesu Niemca. Włoch Claudio Ranieri spuścił ich na dno i dlatego w lutym jego miejsce zajął Urugwajczyk Sergio Markarian, który prowadził Panathinaikos Ateny w czasach, kiedy grał tam Emmanuel Olisadebe. Mimo że ma w kadrze zawodników z najlepszych europejskich lig i klubów, sukcesów nie odnosi. Są piłkarze, ale nie tworzą drużyny.