O potrzebie powiększenia Stamford Bridge lub budowy nowego obiektu mówi się od dłuższego czasu. Przeprowadzka podobno nie wchodzi już w grę, a szczegółowe plany modernizacji stadionu mają zostać przedstawione kibicom oraz właścicielom sąsiadujących budynków na przełomie czerwca i lipca.

Wiadomo, że po przebudowie mógłby on pomieścić nie 40, ale 60 tys. widzów. Czyli mniej więcej tyle, co obiekt innego londyńskiego klubu – Arsenalu. Dziś mistrza Anglii pod tym względem biją nawet Newcastle, Sunderland czy Aston Villa, w minionym sezonie broniące się przed spadkiem.

W zachodnim Londynie nikt nie ukrywa, że ta decyzja była konieczna i ma podłoże ekonomiczne (wymusiło je finansowe fair play: musisz zarabiać, by móc wydawać). Nikt też nie ma wątpliwości, że problemów z zapełnieniem stadionu nie będzie, bo zainteresowanie meczami Chelsea i zapotrzebowanie na bilety jest ogromne.

Modernizacja Stamford Bridge wiąże się jednak z przymusową emigracją, która może potrwać trzy lata. Gra w roli gospodarza na 90-tysięcznym Wembley, drugim największym obiekcie w Europie po Camp Nou, byłaby dla piłkarzy Jose Mourinho cennym doświadczeniem. Podobnie jak na nieco mniejszym (82 tys.) Twickenham – domu angielskiej reprezentacji w rugby i miejscu licznych koncertów. Występowali tu m.in. The Rolling Stones, U2 czy Bon Jovi. Ciekawe, jaki koncert dałaby Chelsea?