Wśród piłkarzy jest 12 cudzoziemców nieznanych w Europie. Tylko nazwiska Nemanji Nikolicia, Kaspera Hamalainena oraz Adama Hlouska coś mówią, ale bez przesady. Status Polaków, może z wyjątkiem Michała Pazdana po Euro i w pewnym stopniu Tomasza Jodłowca jako etatowego reprezentanta kraju, jest podobny. Słowem: przeciętna drużyna.
Skład sztabu trenersko-medyczno-organizacyjnego jest równie przeciętny, więc klub wziął sobie na sztandar Lucjana Brychczego, formalnie asystenta trenera Besnika Hasiego, który mógłby mistrzowi buty wiązać.
Hasi przed przyjazdem do Polski był znany chyba tylko dyrektorowi sportowemu Legii Michałowi Żewłakowowi, który grał z nim w Anderlechcie. Jako trener Albańczyk pracował wyłącznie w tym klubie. Wydawać by się mogło, że Legia ma większe aspiracje. Nie dość jednak, że zatrudniła Hasiego, to jeszcze przystała na wskazanych przez niego trzech belgijskich asystentów.
Stary numer. To samo robili: Jan Urban, pamiętający o kolegach z Hiszpanii, Henning Berg dbający o rodaków z Norwegii i Stanisław Czerczesow, chcący dać zarobić swoim rosyjskim i litewskim przyjaciołom. Co po nich zostało? Jakieś wartości, dzięki którym klub jest dziś mocniejszy? Nic podobnego. Wyrzucone pieniądze.
Za czasów Urbana Legia miała przynajmniej jakiś charakter. Autystyczny Berg był nieporozumieniem, a dziś, jako trener węgierskiego Videotonu wyraża się krytycznie o profesjonalizmie władz Legii. Trudno nie przyznać mu racji, przecież to one go zatrudniły.