Szybsza była tylko Belgia, która dwa dni wcześniej rozbiła San Marino 9:0. Włosi zadanie mieli trudniejsze, ale siódme zwycięstwo w eliminacjach także odnieśli – pokonując w sobotę Grecję 2:0. W trzech ostatnich meczach (z Liechtensteinem oraz Bośnią i Hercegowiną na wyjazdach i Armenią w Palermo) Roberto Mancini może sobie pozwolić na eksperymenty.
– Nic jeszcze nie wygraliśmy, ale ze swoich zawodników już jestem bardzo dumny. Nikt w nich nie wierzył, a w krótkim czasie udało się stworzyć drużynę, w której nie ma gwiazd, ale jest grupa piłkarzy walczących, potrafiących grać i mogących robić postępy. Od wielkich drużyn nie dzieli nas wiele – przekonuje Mancini, który po katastrofalnych dla Włoch eliminacjach mundialu w Rosji wcielił się w rolę strażaka, zastępując na stanowisku selekcjonera Gian Piero Venturę.
Dwa lata temu, po przegranych barażach ze Szwecją, w kraju zapanowała żałoba, a prasa pisała o apokalipsie. Teraz pisze o zielonym świetle, jakie dał nowej reprezentacji Mancini, nawiązując do zielonych strojów, w jakich zawodnicy zagrali pierwszy raz od 65 lat.
Są one inspirowane epoką renesansu, mają symbolizować odrodzenie i odnosić się do liczby młodych piłkarzy, zaczynających stanowić o sile Italii. Włoska federacja przypomina, że po meczu z Argentyną w 1954 r., również rozegranym na Stadionie Olimpijskim i zakończonym takim samym wynikiem (2:0), młodzieżowe reprezentacje przyjęły kolor zielony jako podstawowy.
Za kadencji Manciniego Włosi ponieśli tylko dwie porażki: z Francuzami, którzy miesiąc później wygrali mundial, i mistrzami Europy Portugalczykami w Lidze Narodów. Wpuszczenie świeżej krwi (m.in. Nicolo Zaniolo, Federico Chiesa, Moise Kean) sprawiło, że zaczęli grać dynamiczniej i ładniej dla oka. Mimo 20 goli strzelonych w eliminacjach wciąż brakuje im jednak napastnika pokroju Kyliana Mbappe czy Antoine’a Griezmanna.