Jeszcze w niedzielne popołudnie wszystko wskazywało, że to Niko Kovac usiądzie w środę na ławce Bayernu. Po klęsce we Frankfurcie (1:5) jego notowania co prawda drastycznie spadły, ale trener miał dostać czas, by w meczach z Olympiakosem i zbliżającym się szlagierze z Borussią Dortmund postarać się odkupić winy. Wieczór przyniósł jednak nieoczekiwany zwrot. Uznano, że lepiej będzie, gdy misja Chorwata dobiegnie końca już teraz.
Trwała krótko, niewiele ponad rok. Zaczęła się od wysokiej wygranej z Eintrachtem (5:0) w Superpucharze Niemiec, a kompromitacją w spotkaniu z byłym klubem Kovaca skończyła. Fakt, że przyszedł on właśnie z Frankfurtu, a jego jedynym trenerskim sukcesem było zdobycie miesiąc wcześniej Pucharu Niemiec, to najgłośniej powtarzany argument mający świadczyć, że w Bawarii sobie nie poradzi.
Autorytetu w szatni nie zyskał, przeciwnego mu Karla-Heinza Rummenigge do siebie nie przekonał. Był człowiekiem usuwającego się w cień Ulego Hoenessa i stało się jasne, że wraz z malejącymi wpływami swego protektora osłabieniu ulegnie i jego pozycja, a kolejna poważna wpadka nie zostanie mu wybaczona.
Wywalczony w ubiegłym sezonie dublet nie mógł zatrzeć złego wrażenia po odpadnięciu z Champions League już w 1/8 finału. Tak wcześnie z tymi rozgrywkami Bayern pożegnał się poprzednio w 2011 roku. Ówczesny wstrząs zaowocował w kolejnych latach dwoma finałami LM z rzędu: przegranym z Chelsea i wygranym z Borussią. Czy dzisiejsza zapaść też będzie początkiem powrotu na europejski szczyt?
Do czasu znalezienia nowego trenera zespół prowadzić będzie Hansi Flick – człowiek, który do sztabu mistrzów Niemiec dołączył latem i miał duży wpływ na to, jak świetnie w tym sezonie prezentuje się Robert Lewandowski.