To jeden z najbardziej krwistych polskich piłkarzy ostatnich lat. Osiągnął chyba wszystko, co mógł, a jego życie jest kolorową bajką, w której spełniają się dziecięce marzenia i wszystko dobrze się kończy.
Chłopak z Siedlec wsiada w pociąg do Warszawy, żeby zobaczyć na własne oczy, jak gra jego ukochana Legia, a po latach sam wkłada jej koszulkę i to do niego modlą się jej kibice.
Znam paru bardzo zdolnych reprezentantów Polski, którzy przepili swoje kariery, i trenerów handlujących meczami, którzy dziś są ulubieńcami mediów i pouczają innych. Boruc używał życia, umiał się bawić po meczu reprezentacji we Lwowie, na obozie Celtiku w Holandii, w samolocie wiozącym kadrę z Ameryki do Polski. Zwykle bił się w piersi, płacił kary, ale wracał do bramki, bo nie było od niego lepszych.
Przez dwanaście sezonów do reprezentacji Polski powoływało go pięciu selekcjonerów. W tym czasie został mistrzem Polski, Szkocji, grał w Lidze Mistrzów, Serie A i Premier League. Na mundialu w Niemczech (2006) bronił fenomenalnie i to do niego podbiegł po meczu Lukas Podolski, aby wymienić się koszulkami. Dwa lata później, podczas Euro, w Wiedniu sam zatrzymywał napastników austriackich, a w Klagenfurcie – chorwackich.
Leo Beenhakker tak mu ufał, że po spotkaniu z Austrią zwolnił go na jeden dzień, aby mógł pojechać do Warszawy obejrzeć nowo narodzonego syna. Wrócił i znów bronił jak w transie. A dwa miesiące później tak się rozluźnił w hotelu we Lwowie, że ten sam Beenhakker musiał go odsunąć od gry, ale po kolejnych dwóch miesiącach Boruc przyczynił się do zwycięstwa nad Czechami.