Korespondencja z Paryża
Trzy lata temu w Tokio po meczu drugiej rundy prawdopodobnie zobaczyliśmy w Świątek człowieka bardziej niż kiedykolwiek wcześniej. Polka przegrała z Hiszpanką Paulą Badosą i długo nie mogła wstać z ławki. Schowała twarz w ręczniku i zatrzęsła się od płaczu, który zagłuszały jedynie głośne jak elektrownia cykady. Wstała dopiero, gdy kilka zdań wyszeptała jej do ucha Daria Abramowicz.
Trener Piotr Sierzputowski mówił nam, że wynik z igrzysk nie wpłynie znacząco na karierę Świątek, ale miał na myśli przede wszystkim aspekty sportowe. Życie tenisistki toczy się przecież zgodnie z kalendarzem zawodowego touru, gdzie droga do wielkości wiedzie przez turnieje Wielkiego Szlema. Rywalizacja olimpijska to dla wielu jedynie didaskalia, choć akurat w przypadku zawodniczki, wychowanej w kulcie igrzysk przez ojca, nabierają one szczególnego znaczenia.
Czytaj więcej
Klaudia Zwolińska spojrzała na trybuny, pomyślała: „Lecimy z tym tematem” i popłynęła po olimpijskie srebro, które teraz spróbuje podzielić na tysiące kawałeczków.
Paryż 2024. Jak igrzyska wykuły charakter Igi Świątek
Igrzyska w Tokio, gdzie Świątek jechała jako zawodniczka rozstawiona jedynie z „szóstką”, co dziś wydaje się wręcz prehistorią, faktycznie nie wpłynęły na pozycję Świątek w tenisie. Tamte przeżycia mogły mieć jednak charakter formacyjny. Trwał przecież okres, kiedy zawodniczka z Raszyna wciąż dojrzewała do wielkości i tak, jak dziś bywa, że jej głos drży ze szczęścia, tak wtedy widywaliśmy na jej twarzy łzy bezsilności.