Korespondencja z Paryża
Pierwszemu występowi Świątek w turnieju olimpijskim towarzyszyły sceny jak na standardy kortów Roland Garros niezwykłe, bo jeszcze godzinę przed rozpoczęciem gier do wejścia na teren obiektu prowadziła blisko kilometrowa kolejka, jakby nawyki rozkochanej w tenisie paryskiej publiczności zderzyły się z zaostrzonymi kontrolami bezpieczeństwa. Korkowały się nawet schody na stacji metra.
Wiemy, że wychodząc z szatni Świątek raczej na trybuny nie zerka, bo funkcjonuje już wtedy w tunelu koncentracji i może dobrze, bo byłaby pewnie zdumiona, a na jej barki spadłby dodatkowy ciężar. O ile bowiem bilety obejmujące całą sesję dzienną na korcie Philippe-Chatrier podczas Roland Garros powodują, że na meczach kobiet po oczach biją puste sektory, to teraz 15-tysięczne trybuny wypełniały się błyskawicznie. Tłumniej u Świątek było chyba tylko na finale z Jasmine Paolini.