Związek ma trzy opinie prawne i z każdej wynika, że VAT będzie musiał zapłacić. Chce więc ubiec urząd skarbowy (w PZLA nie było ostatnio kontroli fiskusa i dlatego formalnie o długu jeszcze mówić nie można), powiadomić o zaległościach i poprosić o rozłożenie ich na raty.
Urząd skarbowy zapewne się zgodzi, ale to rozwiąże tylko część kłopotów PZLA. Z naszych informacji wynika, że związek już dziś część zobowiązań wobec np. ZUS musi pokrywać z ministerialnej dotacji, choć ona jest wypłacana na szkolenie.
Ministerstwo Sportu nie zgodzi się na spłacanie długów z dotacji, więc związek i tak będzie musiał przed końcem roku znaleźć brakujące pieniądze. – Zadaniem komisji, w której się znalazłem (jest w niej również m.in. prezes Szewińska i Sebastian Chmara – przyp. red.), będzie też szukanie oszczędności w wydatkach na administrację. Natomiast jeśli chodzi o sprawy szkoleniowe, wszystko na szczęście idzie zgodnie z planem. Od początku sezonu było już kilkadziesiąt zgrupowań, wszystkie zostały opłacone, program przygotowań olimpijskich nie jest w żaden sposób zagrożony – uspokaja Sudoł.
PZLA, jak większość związków sportowych w Polsce, jest uzależniony od dotacji. Jego roczny budżet to od 18 do 20 (w sezonie olimpijskim) mln złotych, z czego Ministerstwo Sportu wypłaca 12 mln.
Dla porównania: atakowany z każdej strony PZPN ma roczny budżet w wysokości ok. 40 mln złotych, i tylko niespełna jedną dziesiątą dostaje od ministerstwa. Resztę zapewnia sobie sam.
Do tej pory nie byliśmy płatnikiem VAT i co roku dostawaliśmy informację z urzędu skarbowego, że nie zalegamy z podatkiem. Teraz postanowiliśmy, że będziemy płatnikiem (postanowienie nie ma nic do rzeczy, to ustawa o VAT decyduje, czy ktoś jej podlega czy nie - red.), podatek za ostatni rok odprowadziliśmy, ale powstał problem, co z poprzednimi latami. Jedni mówili, że powinniśmy płacić, inni – że nie. Nie zdążyłam jeszcze tego wyjaśnić, bo byłam ostatnio zajęta. Niedobory w kasie związku wynoszą według ostatniego bilansu 1,17 mln złotych, może trochę więcej. Na pewno nie 1,7 mln. Skąd się wziął taki deficyt? Byliśmy wprowadzani w błąd przez osoby odpowiedzialne za finanse. I księgowa, i sekretarz generalna powtarzały nam ciągle, że pieniądze są. Niedawno wypłaciliśmy nagrody trenerom, kilkadziesiąt tysięcy złotych, bo nie byliśmy świadomi, że mamy kłopoty. Gdy w grudniu ubiegłego roku zapytaliśmy księgową, jaka jest sytuacja związku, odpowiedziała, że dobra. Teraz musimy poszukać oszczędności, ale nie ma ryzyka, że ktoś nie zrealizuje programu treningowego. Są pieniądze na zgrupowania, odżywki, lekarzy. Co do mojej pensji, bo ta sprawa niektórych oburzała. W statucie jest zapisane, że mogę być prezesem urzędującym, czyli również pobierającym wynagrodzenie. Wysokość mojej pensji (według naszych informacji ponad 15 tysięcy – red.) zaproponowała pani sekretarz Szalewicz. Zarząd tego nie zatwierdził, ale wynagrodzeń innych pracowników PZLA też nie zatwierdza.