Na półtora tygodnia przed mistrzostwami świata w Daegu pojawił się w polskiej ekipie niespodziewany kandydat do wysokich miejsc. Nikt w tym sezonie nie skoczył wyżej od niego. Ma 22 lata, służy w Zawiszy, jest ze szkoły bydgoskiej prowadzonej od lat przez Romana Dakiniewicza i Włodzimierza Michalskiego (ojca Łukasza, też reprezentanta Polski). Można powiedzieć, że rekord został w domu. W Zawiszy wyrastał także rekordzista sprzed 23 lat (5,90) Mirosław Chmara.
– Nie widziałem nagrania poprzedniego rekordu. Oglądałem wielokrotnie skoki Siergieja Bubki, wciąż robią niesamowite wrażenie – mówi „Rz" Paweł Wojciechowski.
Do lekkiej atletyki zachęcił go wujek Dariusz, też tyczkarz. Kariera Pawła to zwalniała, to przyspieszała dużymi skokami. Do czerwca 2008 r., z rekordem życiowym 5,10, jeszcze nie mógł budzić zainteresowania. Wtedy na mityngu w Żarach skoczył 5,51.
Kolejne przyspieszenie oglądamy od kilku miesięcy – najpierw w lutym 5,86 w hali w Gandawie, a w poniedziałek 5,91 w Szczecinie. Przewyższenie od początku roku: 31 cm. – Mój rozwój zakłócały czasem kontuzje, to jedyny powód zacięć kariery. Raz rozbiłem się na skuterze i odnowiłem uraz, ale miłośnikiem motorów nie byłem i już nie będę – wyjaśnia tyczkarz. Może jeszcze za wcześnie, by mówić, że po latach czekania na nowego Władysława Kozakiewicza lub Tadeusza Ślusarskiego mamy kandydata na mistrza, ale Wojciechowski nie boi się wyzwań.
– Tak, wydaje mi się, że 6 m jest osiągalne. Najbardziej liczy się regularność na wysokim poziomie, czyli gdzieś koło 5,90. Z takiego poziomu można atakować wielkie wyniki – potwierdza nowy rekordzista Polski.