Oficjalnej daty początku letniego sezonu lekkoatletycznego nie ma, ale ze względu na prestiż i rozgłos można uznać, że mityngiem otwarcia będą piątkowe zawody w Dausze, pierwszy z 14 przystanków Diamentowej Ligi.
Liga trwa trzeci rok i ma się dobrze: 32 konkurencje, siedem startów w każdej, te same systemy premiowania (co najmniej 480 tys. dolarów na zawody) i punktowania oraz nagrody główne – 40 tys. dolarów plus kryształ w kształcie oszlifowanego diamentu. Nowością jest tylko to, że zwycięzcy w 2012 roku dostaną dzikie karty na przyszłoroczne mistrzostwa świata w Moskwie, tak samo jak obrońcy złotych medali z Daegu.
Szef Międzynarodowego Stowarzyszenia Federacji Lekkoatletycznych (IAAF) Lamine Diack przybył do stolicy Kataru, by na wstępie podkreślić, że w gościnie u szejków bardzo dobrze rozpoczną się obchody stulecia jego organizacji. Pochwalił Ligę i jej sponsorów, dodał także, że docenia wysiłek organizatorów, by i inauguracja sportowa wypadła godnie, o co w roku olimpijskim jest szczególnie trudne, gdy sławy oszczędzają nogi i ręce na Londyn.
Przewodniczący Diack słusznie pochwalił Dauhę, na starcie rzeczywiście będzie sporo gwiazd (oraz skromna polska czwórka: dyskobol Piotr Małachowski, tyczkarka Monika Pyrek, Małgorzata Trybańska w trójskoku oraz Anna Jesień na 400 m), tylko nie będzie Usaina Bolta, który kilka dni temu w Kingston przebiegł 100 m w 9,82 sekundy i z jego punktu widzenia sezon już można uważać za otwarty.
Lekka atletyka, trochę na przekór zapewnieniom działaczy IAAF o potędze rozłożonej na kraje i wielu bohaterów, jest na razie wyłącznym królestwem uśmiechniętego Jamajczyka. Nie zabiorą mu popularności heroiczne wysiłki Oscara Pistoriusa, który na swych karbonowych protezach walczy, teraz ze wsparciem prawa, o pierwszy start olimpijski i jest bliski sukcesu, choć w mistrzostwach kraju był dopiero siódmy. Wątpliwości wokół płci i osiągnięć Caster Semenyi na 800 m lub sprawa dopuszczenia do startu w igrzyskach grzeszników dopingowych Justina Gatlina czy Dwaina Chambersa nigdy nie wzbudzą takiego zainteresowania jak choćby rozgrzewka Bolta–Błyskawicy. Obietnica jego biegu w Londynie poniżej 9,5 s na 100 m znacznie mocniej działa na wyobraźnię niż medale Kenenisy Bekele lub Jeleny Isinbajewej. Dorównać Boltowi trudno, nawet jeśli czasem wygrywa się z nim na bieżni – przykłady Asafy Powella, Tysona Gaya i ostatnio Yohana Blake'a, nieco niespodziewanego mistrza świata z Daegu na 100 m, tylko to potwierdzają.
Próby jednak trwają, jedną z nich chce podjąć rekordzista świata na 800 m, wielki rywal Adama Kszczota i Marcina Lewandowskiego – David Rudisha. Kenijczyk wymyślił ostatnio rywalizację z Boltem w Londynie w sztafecie 4x400 m, najlepiej ramię w ramię, na ostatniej zmianie.
Pomysł wydawał się intrygujący, ale mało realny, dopóki Usain Bolt nie przyznał, że byłoby nieźle dołożyć jeszcze jeden powód do olimpijskiej chwały, i wstępnie wyraził zgodę. Zaczęły się porównania rekordów życiowych (Bolt – 45,28, Rudisha – 45,50) i szans sztafet 4x400 (Kenijczycy w Daegu – 6. miejsce, Jamajczycy – 3.). Wyszło na to, że jeśli koledzy pomogą, to taki bieg byłby możliwy i na pewno miałby wysoką oglądalność. David Rudisha będzie w Dausze i może po biegu na 800 m powie, co dalej z pomysłem na bieg w cieniu mistrza sprintu.