Od tygodni wieszano mu na szyi medal, nawet złoty. Był wśród trzech najlepszych młociarzy sezonu: młody, rozpędzony, pewny siebie. Strach go dogonił dopiero w kole na Stadionie Olimpijskim. Pierwszy rzut w kwalifikacjach – spalony. Drugi – to samo. Rzucał już w tym sezonie za granicę 81 metrów. Do awansu wystarczyłoby dużo mniej, tylko trzech zawodników przekroczyło w eliminacjach granicę 78 metrów. On też przekroczył, w trzeciej próbie. Ale stopą nieznacznie przekroczył linię. Zabrakło spokoju, który miał Szymon Ziółkowski. Wystarczyło mu 76,22 cm, będzie rzucał w niedzielnym finale (od 21.20). A mistrz olimpijski z Pekinu w pchnięciu kulą Tomasz Majewski zrobił swoje z przytupem – zakwalifikował się już w pierwszej próbie, dalej rzucili tylko Reese Hoffa i David Storl. Majewski walczył w finale po zamknięciu tego wydania gazety.
Dwa jamajskie światy
Najważniejsze 10 sekund igrzysk ma się zacząć w niedzielę o 22.50. Usain zwany Błyskawicą broni tytułu najszybszego człowieka na świecie, Yohan Blake zwany Bestią chciałby mu ten tytuł zabrać. Obok nich powinni być w finale dwaj wielcy sprinterzy, którzy zawsze w decydujących próbach przegrywali z nerwami: Tyson Gay i Asafa Powell. I jeden sprinter, który ciągle powraca i już jesteśmy znudzeni jego widokiem: Justin Gatlin, mistrz olimpijski z Aten, dwa razy łapany na dopingu, ale wykorzystujący kolejną szansę. Bolt, Blake, Gay i Powell to czterech najszybszych sprinterów w tabeli wszech czasów. Nigdy jeszcze żaden olimpijski finał nie zebrał ich na starcie tak wielu.
Wszystko wskazuje na to, że walkę rozstrzygną między sobą dwaj pierwsi. Jamajczycy ze szkoły tego samego trenera Glena Millsa, przyjaciele od lat, choć bardzo różni od siebie, pod każdym względem. Bolt jest smukły, a jego pewność siebie nie oznacza arogancji. Blake ma budowę mistrzów 100 m z czasów Maurice'a Greene'a, i zachowuje się też podobnie do Greene'a i innych kowbojów sprintu. Bolt nie ma za sobą dopingowych wpadek, Blake'a złapano w 2009 z grupą innych jamajskich szybkobiegaczy na stosowaniu metylheksanaminy. Bolt jest z Trelawny, rolniczego, spokojnego regionu Jamajki, a Blake z okolic Montego Bay, czyli miejsca, gdzie Jamajka się bawi i zaprasza turystów.
Z Trelawny najpierw wyruszał w świat cukier produkowany przez brytyjskich kolonizatorów, potem sprinterzy, zdobywający medale dla Kanady i USA (stąd pochodzą Ben Johnson i Sanya Richards), a już od kilkunastu lat udaje się miejscowe talenty zatrzymywać dla Jamajki. Kraju, który cztery lata temu w Pekinie zdobył 11 medali, w tym sześć złotych, i wszystkie na bieżni. W pierwszy weekend lekkoatletyki okaże się, czy te żniwa mogą trwać: dzień przed finałem setki mężczyzn jest finał kobiecy, w którym tytułu bronii Shelly-Ann Fraser, też mająca za sobą, jak Blake, krótką karę zawieszenia za doping.
W sobotnich eliminacjach i półfinałach Bolt wreszcie będzie musiał odkryć karty. Bo od czasu porażek z Blake'em na 100 i 200 m w jamajskiej próbie przedolimpijskiej gra w chowanego. Z zawodów się wycofywał, ponoć z powodu kontuzji, trenuje za zamkniętymi drzwiami. Zapowiedział tylko, żeby do jego porażek z Blake'em się nie przyzwyczajać: - Igrzyska to zupełnie co innego – mówi. Jamajka potrzebuje Usaina w galowej formie. W tym roku obchodzi 50-lecie niepodległości, a szkoła sprintu to jest to, co jej się przez te lata najbardziej udało.