Anita Włodarczyk tym razem wzięła nie tylko buty i rękawicę Kamili Skolimowskiej, ale też jej młot. Zapowiedziała, że się Tatianie Łysenko zrewanżuje za olimpijski konkurs w Londynie i słowa dotrzymała. Ale wiadomo, że w tych zawodach wyniki najważniejsze nie są, zwłaszcza dla Włodarczyk, którą rodzina zmarłej trzy lata temu Kamili traktuje jak córkę.
– Gdy wróciłam z Londynu, prosto z lotniska pojechaliśmy z tatą Kamili na jej grób, a potem do państwa Skolimowskich na schabowe. Na trzy dni schabowych – opowiadała Włodarczyk po konkursie. Wygrała rzutem na 76,70 m, wyprzedzając Łysenko o ponad 2,5 metra. Wspominała w przeddzień zawodów, że czuje się bardzo mocna, wie, że w Londynie stać ją było na złoto i chce jeszcze w tym sezonie zamachnąć się na rekord świata. – Ale nie na tym stadionie, nie przesadzajmy. Dzisiejszy wynik i tak jest znakomity jak na warunki. Zostały mi jeszcze cztery starty w sezonie, kończę 13 września w Dausze. Coś się u mnie zmieniło, bo zawsze najlepsze miałam trzy pierwsze rzuty, a i w Londynie, i tutaj poprawiałam się do końca. Niech tak zostanie – mówiła wicemistrzyni olimpijska.
Wygrali też swoje konkursy Szymon Ziółkowski (76,52) – znów pokonał młodego Pawła Fajdka, co sobie stawia za punkt honoru – i Piotr Małachowski (65,53). Tomasz Majewski przegrał w pchnięciu kulą z Reese'em Hoffą.
Wynik Amerykanina (21,72) jest w dziesiątce najlepszych w tym sezonie. Majewski rzucił 20,84. – Niesamowite, że w tym roku tylko dwa razy wygrałem z Reese'em, i akurat wypadło na igrzyska i halowe mistrzostwa świata. Powietrze ze mnie uszło po Londynie, jeszcze mi się chce, ale już nie tak bardzo. Zostało mi sześć albo siedem startów, muszę wszystko poukładać w głowie i się zmobilizować – mówił Majewski.
On, Włodarczyk, Małachowski są nie tylko gwiazdami memoriału, ale też właściwie jego współorganizatorami. Startują w nim bez honorariów, pomagają w promocji. Wczoraj podczas prezentacji na ciężarówce z platformą jechała cała grupa silnych ludzi, z Łysenką, Hoffą i Ziółkowskim na czele, za nimi w pick-upie Majewski, Małachowski i Włodarczyk, i na końcu w oliwkowej limuzynie sam Oscar Pistorius. A przyglądał się temu człowiek z krótkofalówką, czyli Alfons Juck: niewysoki, śniady Słowak, jeden z bardziej znanych menedżerów lekkoatletycznych. Kiedyś menedżer Kamili Skolimowskiej, ale przede wszystkim organizator mityngów w Ostrawie, na które co roku przyjeżdża Usain Bolt.