W Krynicy uczyłam się entuzjazmu

Justyna Kowalczyk dla „Rz": o trudach biegania w dół, odkrywaniu Krynicy, korzyściach rywalizacji z amatorami i próżności kobiet.

Publikacja: 11.09.2013 01:01

W Krynicy uczyłam się entuzjazmu

Foto: Rzeczpospolita

Przyjechać do Krynicy-Zdroju znaczy przyjechać do wód. Pija pani Józefa, Jana czy Zubera?

Justyna Kowalczyk:

Nie chcę tu robić żadnej reklamy, ale mam tylko jedną ulubioną wodę, wożę ją zgrzewkami wszędzie gdzie się da, kto mnie zna, ten wie. Zielona etykieta, z pobliskiego beskidzkiego źródła. Ale nie jest to woda krynicka, bo w Krynicy jestem pierwszy raz.

Naprawdę? Nigdy nie poniosło panią do muzeum Nikifora czy posłuchać następców Jana Kiepury?

Nigdy. Najbliżej byłam w zeszłym roku. Biegałam pod Jaworzynę Krynicką z moim sponsorem, właściwie z jego samochodem. Urządzaliśmy sobie takie wyścigi. Jestem więc pierwszy raz, ludzi dużo, więc nawet ciężko się miastu przyjrzeć. Ale gościna jest rewelacyjna, pewnie wrócę nie raz.

Dlaczego przyjęła pani propozycję biegania podczas Festiwalu w Krynicy? Nudno było na obozie w Zakopanem?

To nie jest tak, że mnie ktoś zapraszał. Sama się wprosiłam. Już wcześniej wspierałam grupę osób po zawałach, promowałam kiedyś ich akcję dbania o zdrowie, więc gdy się dowiedziałam, że tu będą, chciałam do nich przyjechać. Drugi powód to rekord życiowy na 10 km. W kwietniu w Warszawie było 36.08 min., tu mogło być lepiej. Pewnie, że po obozie w Zakopanem byłoby jeszcze lepiej, powinnam wystartować gdzieś na płaskiej trasie w Białymstoku, ale tu było blisko i wygodnie. Upiekłam zatem dwie pieczenie na jednym ogniu. Co prawda moje biedne nogi zmęczyły się jak rzadko. Jak tylko było ciut po prostej oddychałam z ulgą. Nie jesteśmy przyzwyczajeni do biegania w dół. Trener Wieretielny mówił, że lepiej by było pobiegać nawet lekko pod górę. Ale poprawiłam czas, mogłam uczestniczyć w chodzie dla rekonwalescentów po zawałach i myślę, że to była nawet ważniejsza sprawa niż rekord.

Daje się takie medialno-sportowe obowiązki włączyć bez szkody w trening? Aleksander Wieretielny nie protestował w kwestii biegania po asfalcie?

Trener trochę się bał o moje kolana. Już dostały wiele przez te wszystkie lata. Ale przeszło mu, nic się nie zdarzyło, rozpisał zajęcia i wszystko było dobrze.

Pani jest zawodowcem, tu biegło z panią mnóstwo amatorów. Lubi pani tych ludzi, którzy trenują niemal tak ciężko jak pani, by zająć 1500 miejsce w biegu na 10 km z Krynicy do Muszyny?

Bardzo lubię, bo widzę, że to jest właśnie czysta pasja. Ja może tego trochę nie rozumiem, tego jak oni się wzajemnie pytają: w jakim czasie pobiegłeś, ile sekund poprawy, jakie buty, jaka odżywka. Pytają także mnie z przejęciem – w jakim czasie pani dziś pobiegnie, ja mówię: nie mam pojęcia. W zawodowym świecie jest przecież inaczej. Podczas takich startów uczę się jednak na nowo tego entuzjazmu. Jeżeli po tylu latach ćwiczeń brakuje mi wewnętrznego błysku, to tu go znajdę. Błysk, przynajmniej na chwilę, wraca.

Nie korci pani poprawiać ćwiczenia amatorów, pokazać jak się prawidłowo rozgrzać, albo rozciągnąć?

Nie, bo kiedyś sama popełniałam w tej kwestii mnóstwo błędów i robiłam różne dziwne rzeczy. Jeśli jednak człowiek ma pasję, to znaczy że tym żyje, a jak tym żyje, to będzie miał wyniki. Nie trzeba mu przeszkadzać.

Zainteresowanie panią jako gwiazdą nie przeszkodziło w biegu na 10 km?

Ktoś rzeczywiście co chwilę podbiegał, coś mówił, gratulował. Jak miałam siłę, to odpowiadałam, ale jak nie, to nie. W sumie to przecież miłe. To są amatorzy, ale też sportowcy, świetnie wiedzą, że uprawiam podobną dyscyplinę sportu, opartą na wydolności, ale wiedzą także, że aby się z nimi naprawdę ścigać, musiałabym stracić z 10 kg, a nie mogę, bo muszę się mocno odbijać kijkami.

W prostych słowach, jaka jest główna różnica między pani wysiłkiem na nogach i na nartach?

Nasz narciarski wysiłek jest bardziej interwałowy. Mamy podbiegi, odcinki proste, na których dajemy z siebie 120 procent mocy i oczywiście zjazdy, na których można się zabić, więc też należy mocno pracować na zmęczonych nogach. Ale jest to naturalny interwał. W biegu sztuka polega głównie na dobrym rozłożeniu sił. Od startu do mety nie biegnie się na sto procent. Zatem tak naprawdę ćwicząc do nart biegamy przełajowo, po górach, skaczemy odbijając się kijkami do nordic walking, ciągniemy opony. Bieganie po asfalcie nijak do tego nie pasuje. To jest po prostu dobijanie moich biednych kolan i kręgosłupa.

Iron Run to jest coś na kształt Tour de Ski. Pani sukcesy miały znaczenie, że powstała w Krynicy taka konkurencja...

To dla mnie naprawdę miła wiedza, choć wiem, że etapowy wysiłek to masakra. Trzeba się nauczyć, kiedy odpuścić, kiedy pobiec lepiej. Trzeba naprawdę dobrze poznać siebie i swoje możliwości, świetnie widzieć czym jest taktyka. Spodziewam się, że Iron Run się rozwinie.

Jak zachęciłaby panią przyjaciółkę do uprawiania biegów?

Każda kobieta jest próżna. To najlepsza droga. Można też zaprosić ją na spacer, na początek, potem wyjść w góry w ładną pogodę. Opowiadanie o urokach sportu nic nie da. Jeśli już to o tym, która dieta lepiej wpływa na figurę. Przy okazji: moje przyjaciółki są biegaczkami narciarskimi, mają dzieci, ale walczą o formę dzielnie, nic nie muszę z tym robić.

Odwracając pytanie, jak ostrzegłaby pani koleżankę przed bezkrytycznym podejściem do biegania?

Jestem tolerancyjna, naprawdę. Jak człowiek jest dorosły i w miarę inteligentny, to wierzę, że potrafi ocenić co dobre, co złe, Niech spróbuje. Jak się sparzy, to się nauczy. Ja też tak się uczyłam.

Do Pucharu Świata w Kuusamo i do igrzysk Soczi jeszcze trochę czasu. Ma pani sposoby, by o tym nie myśleć?

Ja o tym wcale nie myślę. Mam 30 lat, mnóstwo innych rzeczy do zrobienia w życiu. Ludzie, media zmuszają mnie do myślenia o tej rywalizacji, ileż można? Staram się dobrze wykonywać moją pracę. Jeśli na starcie w Soczi będę wiedziała, że zrobiłam swoje, to wszystko mi jedno, kto będzie stał za mną i przede mną.

Wyobraźmy to sobie: Justyna Kowalczyk w Krynicy za 40 lat. Kubeczek z wodą, spacer no i co dalej: bieg, nartorolki czy rower MTB?

Oczywiście nartorolki. Po co biegać, jak można się przejechać. Mam nadzieję, że technika mi zostanie, musi zostać po tylu latach. Rower nie. Można kark złamać, a komu to potrzebne...

Przyjechać do Krynicy-Zdroju znaczy przyjechać do wód. Pija pani Józefa, Jana czy Zubera?

Justyna Kowalczyk:

Pozostało jeszcze 98% artykułu
Lekkoatletyka
Bogaty rok lekkoatletów. PZLA ratyfikował 88 rekordów Polski
Lekkoatletyka
Diamentowa Liga. Armand Duplantis i Jakob Ingebrigtsen wrócą do Polski po pierścień
Lekkoatletyka
Sebastian Chmara prezesem PZLA. Nie miał konkurencji
Lekkoatletyka
Medal po latach. Polacy trzecią drużyną Europy w Gateshead
https://track.adform.net/adfserve/?bn=78448410;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Lekkoatletyka
Ile kosztuje sprzęt do biegania? Jak i gdzie trenować? Odpowiedzi w Zakopanem