42 kilometry w 34 lata

Było ich trzech: Tomasz Hopfer, Józef Węgrzyn i Zbigniew Zaremba. To oni są pomysłodawcami biegu. W niedzielę rusza 35. PZU Maraton Warszawski

Publikacja: 24.09.2013 01:01

Tomasz Hopfer i jego słynny uśmiech. Hopfer był najbardziej znaną twarzą pierwszych maratonów w Wars

Tomasz Hopfer i jego słynny uśmiech. Hopfer był najbardziej znaną twarzą pierwszych maratonów w Warszawie.

Foto: TVP/PAP, Mirosław Stankiewicz Mirosław Stankiewicz

Nie warto dochodzić, czyje zasługi są największe. Hopfer był w latach siedemdziesiątych jednym z najpopularniejszych dziennikarzy telewizyjnych. Prowadził wymyślone przez Mariusza Waltera Studio 2 (razem z Bożeną Walter, Tadeuszem Sznukiem i Edwardem Mikołajczykiem).

To był kilkugodzinny program wpisany w propagandę sukcesu. TVP sprowadziła nawet specjalnym samolotem zespół ABBA, żeby zaśpiewał w studiu na Woronicza. Ludzie nie odchodzili od telewizorów.

Obiady u Tomka

Tomek (nikt nie mówił Tomasz) Hopfer miał za sobą karierę lekkoatletyczną, był skromny, bezpośredni, szarmancki, nie można go było nie lubić. Jego uśmiech zniewalał kobiety w każdym wieku, ale nikt nie odważyłby się powiedzieć, że Tomek był bawidamkiem.

Józef Węgrzyn też wyczynowo biegał, ale znany jest z innego powodu. To on wymyślił w Telewizji Polskiej takie programy jak „Teleexpress”, „Panorama Dnia”, zaczął produkować pierwszy polski serial „W labiryncie”. W roku 1979 był redaktorem naczelnym tygodnika „itd”, w założeniu studenckiego, ale czytanego przez młodych inteligentów. Z Hopferem znali się od lat.

– Poznaliśmy się w Rzeszowie, a potem, jak ja przyjechałem z prowincji do Warszawy, to on był dla mnie jak ojciec. Na obiady do niego chodziłem. On mnie wciągnął do telewizji. On mnie namawiał na ten maraton przez kilka lat – mówił Węgrzyn w jednym z wywiadów.

Ten trzeci to Zbigniew Zaremba, znany trener biegaczy, pracujący przez kilkadziesiąt lat z najlepszymi w Polsce. Ich spotkanie to początek idei maratonu w Warszawie. Hopfer prowadził w TVP programy „Bieg po zdrowie” i „Biegaj razem z nami”. Zapraszał do Lasku Bielańskiego. Chętnych przybywało, bo działała magia nazwiska i urok prowadzącego. Na wzór coraz bardziej masowych biegów w stolicy organizowali się biegacze – amatorzy w innych miastach.

Na łamach „itd” Zaremba prowadził kącik biegacza. Układał plany treningowe, dawał rady dotyczące intensywności biegów, diety, sprzętu. Ale moda na sport dopiero się rodziła. Osoby biegające wieczorami w parku, w dodatku ubrane w dres, to było w Polsce coś nowego. Patrzyło się na nie ze zdziwieniem lub podejrzliwie.

Chętnych mimo to przybywało. Nie łączyli się jeszcze na Facebooku, bo nie istniał. Ale telewizja robiła swoje, poczta pantoflowa też. Ci, co biegali, chcieli się spotkać na jednym wspólnym biegu i Hopfer, Węgrzyn oraz Zaremba im to umożliwili.

Polska roku 1979 to wciąż Polska Edwarda Gierka, ale i papieża Polaka. Cenzura jest wciąż jedną z najważniejszych instytucji aparatu państwa. Po protestach robotników w Radomiu i Ursusie władza nie jest już pewna siebie. Masowy bieg to zgromadzenie ludzi, nad którymi trudno sprawować kontrolę. Kiedy organizatorzy starają się o zgody na różnych szczeblach władzy, od członka biura politycznego Komitetu Centralnego PZPR Jana Szydlaka słyszą: Czy możecie mi towarzysze zaręczyć, że nie będzie żadnych wystąpień przeciwko władzy ludowej?

Medialne centrum „itd”

Nie mogli, ale pozwolenia otrzymali. Nie poprosili jednak o pomoc TVP. Hopfer zdawał sobie sprawę, że telewizja, z którą był związany, nie zaryzykuje transmisji z imprezy, jakiej jeszcze w Polsce nie było. Istniało też ryzyko, że może dojść do jakichś manifestacji politycznych. W czerwcu tego samego 1979 roku telewizja musiała kadrować obraz podczas transmisji z pielgrzymki do Polski Jana Pawła II. To wtedy padły na placu Zwycięstwa słowa, które zaczęły drążyć skałę komunizmu. Władza zaczęła się bać. Zgoda na każde zgromadzenie wiązała się z ryzykiem, a cóż dopiero transmisja telewizyjna.

Rolę medialnego centrum pierwszego maratonu wzięła więc na siebie redakcja „itd” Józefa Węgrzyna. Tam drukowano program, informacje, rady.

Organizatorzy, nie chcąc drażnić decydentów i wpisując się w retorykę PRL, nazwali bieg Maratonem Pokoju. Jak wiadomo, przez kilkadziesiąt powojennych lat kraje socjalistyczne walczyły o pokój. Nawet wtedy, kiedy wysyłały wojska na Węgry, do Czechosłowacji i Afganistanu.

Dokonano zabiegu mającego ochronić maraton przed ewentualnymi atakami ze strony zbyt gorliwych urzędników. Jak wspomina Węgrzyn, do około czterech tysięcy zakładów pracy wysłano listy z prośbą o wsparcie finansowe. Każdy z tych listów podpisał osobiście Tomek Hopfer. Dzięki temu nie tylko uzyskano fundusze na organizację (odpowiedziało około 400 zakładów), ale i przesłano informację, że bieg popierają ludzie pracy. A to już był argument, z którym należało się liczyć.

Pierwszy maraton odbył się 30 września 1979 roku. Zgłosiło się około 2,5 tysiąca osób, ukończyło 1800. Start i meta znajdowały się obok Stadionu Dziesięciolecia. Honorowym starterem był Zdzisław Krzyszkowiak, mistrz olimpijski z Rzymu (1960) w biegu na 3000 m z przeszkodami. Ponieważ władza dmuchała na zimne i nie chciała biegaczy w centrum (zresztą wtedy byli jeszcze dziwowiskiem), trasa maratonu przebiegała Wałem Miedzeszyńskim do Falenicy i z powrotem.

Sędziowie z Polskiego Związku Lekkiej Atletyki popełnili jednak błąd przy pomiarze trasy. Zawierzyli licznikowi samochodu Fiat 125p. Okazało się, że zamiast 42 km 195 metrów miała ona niecałe 41 kilometrów. Stąd bardzo dobry czas pierwszego zwycięzcy Kazimierza Pawlika: 2:11:34.

Nie było nagród pieniężnych. Zamiast nich najlepsi biegacze otrzymywali dzieła sztuki. Specjalnie na ten bieg swoje obrazy przekazali m.in. Franciszek Starowiejski, Tadeusz Kantor, Władysław Hasior, Henryk Stażewski, Jan Chrzan.

Sukces pierwszego maratonu nie pociągnął następnych. W roku 1980 Polacy mieli na głowie ważniejsze sprawy. Dwa lata później zmarł Tomasz Hopfer. Po ogłoszeniu stanu wojennego nie wpuszczono go do gmachu TVP. Sam się skreślił, odmawiając prowadzenia programu w wojskowym mundurze. Leczył się z nerwicy. Podobno bezpośrednią przyczyną śmierci było przeziębienie na pogrzebie Jana Ciszewskiego. Miesiąc później już leżał obok niego. Hopfera nikt nie potrafił zastąpić.

Był tylko zapał

Węgrzyn był pochłonięty pracą w telewizji. Maratony odbywały się wprawdzie rokrocznie, ale wciąż z nowymi organizatorami. Zmieniały się ich nazwy i trasy, pojawili się krótkotrwali sponsorzy, ale zapał gdzieś zniknął. W latach 90. ludzie myśleli o zarabianiu pieniędzy „na swoim”.

W roku 2000 w biegu wzięło udział zaledwie 700 uczestników. Rok później jeszcze mniej. Brakowało planów i wizji. Start jak zwykle na placu Zamkowym, Wisłostradą do Powsina i z powrotem. Nudno, więc chętnych brakowało. W roku 2002 organizatorzy poinformowali, że z powodu braku środków maraton się nie odbędzie. Wtedy zebrała się kilkuosobowa grupa biegaczy, wśród których był Marek Tronina. Zaczęli starania na własną rękę. Nie mieli nic, poza zapałem i wolą ratowania imprezy.

Tronina był dziennikarzem sportowym. W TVP komentował zapasy podczas igrzysk olimpijskich w Atlancie. Jego głos kojarzył się ze złotymi medalami Włodzimierza Zawadzkiego, Ryszarda Wolnego i Andrzeja Wrońskiego. Kiedy wydawało się, że to początek kariery zdolnego, 28-letniego komentatora, kilka miesięcy po igrzyskach, nie z własnej woli odszedł z TVP.

Ale jako dziennikarz telewizyjny, a potem radiowy, zorientowany w branży i uprawiający sport, zaczął działać. Spotkał się ze Zbigniewem Zarembą, wydawcą jedynego wówczas pisma dla biegaczy „Jogging”. Poprosił o pomoc Janusza Kalinowskiego, dziennikarza redakcji sportowej PAP, znanego od lat popularyzatora biegania. Uratowali maraton, a wkrótce założyli fundację „Maraton Warszawski”. Tronina stanął na jej czele. Od tamtej pory nie ma problemów finansowych i jest coraz mniej organizacyjnych. Można powiedzieć, że maraton „sam się robi”. Tyle że trzeba było na to zapracować.

Zbigniew Zaremba zmarł w wieku 81 lat, 12 września ubiegłego roku. Na kilkanaście dni przed 34. maratonem.

Nie warto dochodzić, czyje zasługi są największe. Hopfer był w latach siedemdziesiątych jednym z najpopularniejszych dziennikarzy telewizyjnych. Prowadził wymyślone przez Mariusza Waltera Studio 2 (razem z Bożeną Walter, Tadeuszem Sznukiem i Edwardem Mikołajczykiem).

To był kilkugodzinny program wpisany w propagandę sukcesu. TVP sprowadziła nawet specjalnym samolotem zespół ABBA, żeby zaśpiewał w studiu na Woronicza. Ludzie nie odchodzili od telewizorów.

Pozostało jeszcze 95% artykułu
Lekkoatletyka
Bogaty rok lekkoatletów. PZLA ratyfikował 88 rekordów Polski
Lekkoatletyka
Diamentowa Liga. Armand Duplantis i Jakob Ingebrigtsen wrócą do Polski po pierścień
Lekkoatletyka
Sebastian Chmara prezesem PZLA. Nie miał konkurencji
Lekkoatletyka
Medal po latach. Polacy trzecią drużyną Europy w Gateshead
Lekkoatletyka
Ile kosztuje sprzęt do biegania? Jak i gdzie trenować? Odpowiedzi w Zakopanem