Rz: Za panią najlepszy w karierze początek sezonu. Tego, że będzie aż tak dobrze, chyba się pani nie spodziewała.
Anita Włodarczyk:
W związku z kontuzją kolana przez dwa miesiące nie miałam młota w ręku, na pierwszy start, do Ostrawy, jechałam po zaledwie siedmiu tygodniach treningów. Wynik 76,41 metra był dużą niespodzianką. Później na Węgrzech rzuciłam trochę bliżej, ale to był specyficzny konkurs. Dzień wcześniej podczas treningu było 41 stopni w cieniu. Na zawodach byłyśmy wszystkie lekko przygaszone i zaczęłyśmy słabo. Dopiero w czwartej kolejce nakręciłam rywalizację. Wygrałam z wynikiem 75,53 metra, ale czułam, że stać mnie na więcej.
Kontuzja, krótsze przygotowania... Jak wytłumaczyć tak dobre wyniki?
Z rozmaitymi urazami walczę rok w rok, już się trochę przyzwyczaiłam. Kiedy musiałam zrobić przerwę, starałam się zachować optymizm. Odpoczęłam od monotonii treningów i chyba to zdecydowało o tak dobrym początku. Bazę mam przecież słabszą niż dwa czy trzy lata temu, jestem około tysiąca rzutów do tyłu. Tak długiej przerwy w przygotowaniach nie da się nadrobić. Nie możemy przesadzić z treningami, bo to mogłoby się skończyć kolejną kontuzją. Jestem już doświadczoną zawodniczką i nauczyłam się słuchać swojego organizmu. Kiedy czuję, że mam dosyć, to odpuszczam.