Najważniejszy bieg memoriału wyglądał tak, że Usain Bolt całkiem poważnie przygotował sobie bloki, rozciągnął się, rozgrzał, potem usiadł spokojnie i skoncentrował na biegu. Luzu mało, skupienia dużo. Dopiero chwilę przed strzałem zaczęły się pozy i uśmiechy.
Uciszono widownię. Strzał i rekordzista świata pobiegł jak to on – spokojne wyjście z bloków, długie susy, do połowy dystansu wydawało się, rywale mają jakieś szanse. Po 50 m Bolt odjechał i tyle go koledzy widzieli. Czas: 9,98, czyli ten najlepszy wynik na świecie na 100 m pod dachem (trudno napisać, że Narodowy to hala) może być zapisany w honorowych kronikach.
Rekord oficjalny, czy nieoficjalny – nieważne, ważne, że sławny sprinter traktuje swój biznes serio, nawet jeśli w czwartek obchodził w Warszawie urodziny. – Nie mam się na co skarżyć, warunki biegu były dobre, wynik jest przyzwoity, taki jaki miał być, poniżej 10 sekund, misja została spełniona – mówił zadowolony.
Gwiazdę imprezy zwolniono, rzecz jasna, z obowiązku eliminacji, ale Bolt pojawił się na stadionie dwa razy, wcześniej jeszcze podczas krótkiej uroczystości otwarcia. Wjechał pojazdem terenowym w kolorze pustynnym, z Marcinem Gortatem za kierownicą i Grzegorzem Skrzeczem w roli szefa ochrony. Mistrz sprintu wtedy ukłonił się jak należy publiczności, posłał parę uśmiechów, pokręcił biodrami, przybił piątkę z maskotką, wykonał standardowe pozy, za które kochają go kibice i sponsorzy. Wiele więcej nie trzeba było, muzyka grała, ludzie się cieszyli.
Inne konkurencje też nie zawiodły widzów. Przede wszystkim warto było ustawiać siatkę dla młociarek i młociarzy. Paweł Fajdek uzyskał ponad 80 m (80,19) już pierwszej kolejce i pokazał, że będzie to konkurs jednego aktora. Już w drugiej serii posłał młot na odległość 83,48 – stary rekord Polski Szymona Ziółkowskiego, jeszcze z mistrzostw świata w Edmonton (2001), poprawiony został o 10 cm.