Maraton powinien być zwieńczeniem kilkuletnich regularnych treningów. Pokonany „na biegu" może się skończyć poważną kontuzją.
Internet pełen jest cudownych planów treningowych, które obiecują pokonanie 42,195 km po trzech miesiącach. A fora ortopedyczne pękają od ofiar takich „cudów", np. dwudziestolatków, którzy bez przygotowania zaczynają biegać codziennie i kończą ze stawami jak u staruszków albo u których odzywają się wady postawy. Bo – jak uczulają specjaliści – biegać trzeba się nauczyć, najlepiej pod okiem doświadczonego trenera, który podpowie, jak prawidłowo stawiać stopy i nie utrwalać wad postawy, jak przeprowadzać rozgrzewkę i rozciągać mięśnie po treningu.
Nie wystarczy, jak dzieje się to w przypadku wielu „zarażonych" maratonem, założyć sportowe buty i dres, i wybiec na ścieżkę. Wielu entuzjastów już na pierwszym treningu funduje organizmowi obciążenie, za jakie płacą potem miesiącami – osłabieniem, bólami stawów, często kontuzjami.
Kiedyś przygotowanie trwało lata, a królewski dystans był ukoronowaniem kariery. Dziś wiadomo, że można się do niego przygotować szybciej. Zdaniem Marka Troniny, dyrektora Fundacji Maraton Warszawski, minimum to pół roku regularnych treningów cztery razy w tygodniu. I to rozpisanych przez specjalistę. – Dwa z tych treningów powinny być jakościowe, budujące siłę, szybkość albo wytrzymałość, a dwa regeneracyjne, polegające na spokojnym biegu – mówi „Rz". Ale to opcja dla osób wysportowanych, szczupłych, bez wad postawy i ukrytych chorób.
Tym, którzy na ścieżkę biegową wchodzą zza biurka lub z kanapy, radzi dłuższe przygotowania. Zdaniem Piotra Nettera, byłego trenera reprezentacji Polski w triathlonie, na maraton powinni się decydować w drugim, trzecim roku biegania. – Jeśli komuś zależy, by się rozsmakować w maratonie, a nie tylko się popuszyć, powinien zacząć od biegu na 10 km po roku treningów, półmaratonu (21,975 km) w drugim, a pełny dystans zostawić sobie na kolejny rok. W maratonie chodzi o to, żeby trenować, a sam wyścig ma być nagrodą – mówi „Rz" Piotr Netter.