Korespondencja z Paryża
Kaczmarek wbiegła do finału z ciężarem oczekiwań. Zgodnie widzieliśmy ją przed igrzyskami w gronie kandydatek do medalu na 400 metrów, a znaczenie jej występu tylko rosło wraz z kolejnymi niepowodzeniami kolegów i koleżanek z lekkoatletycznej reprezentacji. Gdyby nie Maria Andrejczyk, która wygrała kwalifikacje rzutu oszczepem, nazwalibyśmy jej występ ostatnią nadzieją.
Pół godziny przed biegiem, kiedy spadł deszcz, Kaczmarek zmartwiła się, że rozmyje jej makijaż, i to był jedyny problem. Tak przynajmniej powiedziała po biegu. Wszystkie finalistki biegały w tym sezonie poniżej 50 sekund, ale tylko ona — dwukrotnie — złamała granicę 49. Kiedy więc wyszło słońce, a biegaczki podeszły do bloków startowych, szukaliśmy wzrokiem tęczy, na której końcu leży skarb.
Czytaj więcej
- Człowiek czasami zderza się ze ścianą, a głową muru nie przebije. Trudno wszystkim zarządzać jednoosobowo. Może wziąłem na siebie za dużo - mówi trener polskich kajakarek Tomasz Kryk.
Poziom był wysoki. Wszystkie zawodniczki, mimo mokrej bieżni, pokonały 400 metrów w czasie poniżej 50 sekund. Zwyciężczyni, Marileidy Paulino, pobiła rekord olimpijski (48.17). Druga była Salwa Eid Naser, kiedyś zawieszona za unikanie kontroli antydopingowych (48.53). Kaczmarek zajęła trzecie miejsce czasem 48.98. - Gdyby było cieplej i sucho, poprawiłabym rekord życiowy - mówi.
Polka po biegu wpadła do strefy wywiadów zagubiona, bo szukała człowieka odpowiedzialnego za kontrolę antydopingową. - Nie chcę wtopy, byłoby szkoda — tłumaczyła. Wcześniej odmówiła rozmowy dziennikarzom zagranicznym, bo nie czuje się pewnie z językiem angielskim. Pomocą, jako tłumacz, podczas konferencji prasowej służył jej jeden z polskich dziennikarzy.