Nowicki jest urzędującym mistrzem olimpijskim i mistrzem Europy, Fajdek – mistrzem świata. Polskie imperium w rzucie młotem trzyma się mocno, choć świat znów próbował zamachu stanu. Rok temu w Tokio Norweg Eivind Henriksen rozdzielił naszych siłaczy na podium, a w Eugene aż pięciu zawodników posłało młot poza granicę 80. metra, ale to Fajdek i Nowicki zajęli dwa pierwsze miejsca.
Są ludźmi z dwóch krańców skali. Fajdek ma duszę rockandrollowca, Nowicki to wymarzony zięć. Pierwszy ma tatuaże i kolczyki, drugi – tytuł magistra. Kiedy Nowicki stał w kolejce po wytrwałość, Fajdek prawdopodobnie dobrze się bawił. Zamienili rzut młotem w konkurencję wybitnie polską: podium nie opuszczają od 2013 roku, siedem z ośmiu ostatnich sezonów jeden z nich kończył na szczycie list.
Złoto i srebro to żadna niespodzianka, taki był plan. Pojedynek w Eugene mógł nawet przynieść rekord Polski, ale protest Greka Christosa Frantzeskakisa wywołał 15-minutową przerwę między trzecią a czwartą kolejką. Temperatura konkursu, który przypominał wymianę ciosów wybitnych bokserów wagi ciężkiej, spadła. Swój wynik poprawił później już tylko Amerykanin Rudy Winkler.
Dzień przesunięty o cztery godziny
Fajdek obronił tytuł, bo – jak sam mówi – chciał „zamknąć pewne mordki”. – Wieszano na nim psy, że jest nieregularny i nie radzi sobie w porannych sesjach. Nie mógł odkleić łatki z igrzysk w Rio. Żyjemy w kraju, gdzie wielka porażka i wielki sukces mają podobną liczbę wrogów i jeśli mam dwie krowy, a sąsiad jedną, to on nie chce drugiej, tylko życzy sobie, żeby moja zdechła – mówi Szymon Ziółkowski.
Czytaj więcej
Wicemistrzyni świata w chodzie na 20 km Katarzyna Zdziebło o studiach medycznych, przykładzie Dawida Tomali i leczeniu kompleksów.