Eugene: Młociarze wykonali plan, niespodzianka w chodzie

Paweł Fajdek piąty raz z rzędu mistrzem świata w rzucie młotem, srebro Wojciecha Nowickiego. Katarzyna Zdziebło druga w chodzie na 20 km.

Publikacja: 18.07.2022 03:00

Wojciech Nowicki (z lewej) i Paweł Fajdek z medalami z Eugene

Wojciech Nowicki (z lewej) i Paweł Fajdek z medalami z Eugene

Foto: PAP/Adam Warżawa

Nowicki jest urzędującym mistrzem olimpijskim i mistrzem Europy, Fajdek – mistrzem świata. Polskie imperium w rzucie młotem trzyma się mocno, choć świat znów próbował zamachu stanu. Rok temu w Tokio Norweg Eivind Henriksen rozdzielił naszych siłaczy na podium, a w Eugene aż pięciu zawodników posłało młot poza granicę 80. metra, ale to Fajdek i Nowicki zajęli dwa pierwsze miejsca.

Są ludźmi z dwóch krańców skali. Fajdek ma duszę rockandrollowca, Nowicki to wymarzony zięć. Pierwszy ma tatuaże i kolczyki, drugi – tytuł magistra. Kiedy Nowicki stał w kolejce po wytrwałość, Fajdek prawdopodobnie dobrze się bawił. Zamienili rzut młotem w konkurencję wybitnie polską: podium nie opuszczają od 2013 roku, siedem z ośmiu ostatnich sezonów jeden z nich kończył na szczycie list.

Złoto i srebro to żadna niespodzianka, taki był plan. Pojedynek w Eugene mógł nawet przynieść rekord Polski, ale protest Greka Christosa Frantzeskakisa wywołał 15-minutową przerwę między trzecią a czwartą kolejką. Temperatura konkursu, który przypominał wymianę ciosów wybitnych bokserów wagi ciężkiej, spadła. Swój wynik poprawił później już tylko Amerykanin Rudy Winkler.

Dzień przesunięty o cztery godziny

Fajdek obronił tytuł, bo – jak sam mówi – chciał „zamknąć pewne mordki”. – Wieszano na nim psy, że jest nieregularny i nie radzi sobie w porannych sesjach. Nie mógł odkleić łatki z igrzysk w Rio. Żyjemy w kraju, gdzie wielka porażka i wielki sukces mają podobną liczbę wrogów i jeśli mam dwie krowy, a sąsiad jedną, to on nie chce drugiej, tylko życzy sobie, żeby moja zdechła – mówi Szymon Ziółkowski.

Czytaj więcej

Katarzyna Zdziebło: Mama już przekonana do sportu, tata trochę mniej

Mistrz olimpijski z Sydney, którego sukces dał w 2000 roku początek dynastii polskiego młota, trenuje Fajdka od półtora roku, razem zdobyli już brąz na igrzyskach w Tokio. Planował nauczyć podopiecznego poważniejszego podejścia do sportu i może nie zrobił z niego mnicha, ale młociarz z Żarowa wygląda dziś jak pełnokrwisty atleta.

– Zdał sobie sprawę, że do osiągnięcia sukcesu nie wystarczy być Pawłem Fajdkiem, trzeba jeszcze sobie pomóc – podkreśla dziś Ziółkowski. – Wszyscy w kadrze byli zdziwieni, że wstawał jako pierwszy na śniadanie. Stołówka była jeszcze zamknięta, a on już czekał. Mieliśmy jednak starty rano, więc przesunęliśmy dzień tylko o cztery godziny, staraliśmy się żyć czasem podobnym do polskiego.

Fajdek ma pięć tytułów, sześć razy z rzędu mistrzem świata był tylko tyczkarz Siergiej Bubka. – Walczymy o rzeczy wielkie i ich dokonujemy. Za rok chcę się zrównać z Bubką, taki jest plan. Młodzież nas goni, rozkręcają się, ale widzicie, że stare pryki sobie jeszcze radzą. A moje nazwisko z każdym tytułem znaczy w tym świecie coraz więcej – podkreśla Fajdek.

Koledzy z rzutni mu się kłaniają, ale szef World Athletics Sebastian Coe wciąż nie traktuje Polaka zbyt poważnie. – Chciałbym zrobić festiwal rzutów dla całego świata i liczę, że wreszcie mi odpisze na maila. Obiecywał, że to zrobi – wyjaśnia Fajdek, pokazując, że ważny jest dla niego nie tylko własny sukces, ale także dobro dyscypliny.

Wojciech Nowicki zajął w Eugene drugie miejsce i też jest zadowolony. – Może trochę zbyt nerwowo wszedłem w konkurs. Szkoda długiej przerwy w jego trakcie, bo zeszła ze mnie adrenalina. Stać mnie było na lepszy wynik, ale cieszy, że zdobyliśmy dwa medale, bo taki mieliśmy z Pawłem cel. Teraz pracujemy dalej, nie ma co się tłumaczyć – mówi.

Poprzednie medale Nowickiego podpisywała Malwina Wojtulewicz, ale teraz mistrza olimpijskiego do srebra w Eugene poprowadziła była koleżanka z koła Joanna Fiodorow. Ona sama trzy lata temu była w Dausze druga, a teraz ma na koncie pierwszy medal w roli trenera. – Wojtek zrobił, co mógł i walczył do końca, a przed nami kolejne imprezy. Wiemy, co można poprawić – zapewnia.

Obaj polscy młociarze współtworzą imperium, które wciąż może trwać. Za miesiąc obaj zmierzą się na mistrzostwach Europy, za rok mistrzostwa świata w Budapeszcie. Później czekają ich igrzyska w Paryżu, ale Fajdek patrzy dalej, nawet w kierunku 2028 roku i Los Angeles. – Nie mogę kończyć kariery, kiedy jest tak dobrze – potwierdza mistrz.

Kołnierzyki od mamy

Nie tylko młociarze dali kibicom radość. Srebrny medal w chodzie na 20 km zdobyła Katarzyna Zdziebło. Jest lekarką i doskonale zna swój organizm, więc uznała, że wystartuje w Eugene na dwóch dystansach, choć pierwotnie planowała tylko jeden. Kiedy wchodziła na ostatnie okrążenie, w plecy dmuchali jej mistrzowie olimpijscy: Tomasz Majewski i Dawid Tomala.

Szła, jakby miała w głowie metronom: jej najszybsze i najkrótsze okrążenie dzieliło pięć sekund. Nie popełniła żadnego błędu, była tego dnia perfekcyjna technicznie. Przewaga nad kolejną zawodniczką była olbrzymia, a strata do pędzącej po złoto Kimberly Garcia Leon – zbyt duża.

Na mecie wzięła kamizelkę chłodzącą i poprosiła o napój wiśniowy. Gratulowali jej Tomala junior oraz Tomala senior, który od roku jest jej trenerem. Korzystała na trasie z sześciu chłodzących szaliczków, a właściwie kołnierzyków uszytych przez mamę, bo chłodzenie w takim upale jest ważne. Miała w nich lód, wystarczał na dwa kilometry. To patent, który podczas igrzysk wymyślili Tomalowie.

– Medal to dla niej nagroda za rok tyrania na obozach wysokogórskich. Jest zdeterminowana, bo poświęciła sportowi całe życie, łącząc go z nauką. Jestem wzruszony, bo zawsze bardziej wzruszam się sukcesami innych niż swoimi. Oby było na świecie więcej ludzi, którzy potrafią tak ciężko pracować – podkreśla Tomala junior, którego złoto z Tokio wprowadziło polski chód na nowe tory.

– Celowałam w ósme miejsce, bo to 5 tys. dolarów. Sport do tej pory był dla mnie tylko hobby, bo zawód lekarza traktuję jako przyszłość. Może zostanę radiologiem – podkreśla absolwentka Uniwersytetu Rzeszowskiego. Zdziebło w Eugene nie powiedziała jednak ostatniego słowa. Przed nią jeszcze piątkowy start na 35 km, a to konkurencja, na którą się szykowała.

Sztafeta wstrząśnięta i zmieszana

Medalom towarzyszyły niestety zgrzyty i niepowodzenia. Czwarte miejsce zajęła sztafeta mieszana, czyli drużyna mistrzów olimpijskich, która pobiegła w składzie z Tokio. Eliminacje oraz finały odbyły się tego samego dnia, a w żadnym nie wystąpiła Anna Kiełbasińska, czyli wiceliderka europejskich list. Nie było jej nawet na trybunach, kiedy pozostali rezerwowi kibicowali sztafecie podczas finału.

Trener Aleksander Matusiński obiecał jej tylko jeden bieg, ten finałowy, ale nie znał wówczas regulaminu, co należy uznać za wstydliwy błąd. Myślał, że będzie mógł dokonać między eliminacjami i finałem dowolnej liczby zmian – tak, jak podczas igrzysk w Tokio – ale regulamin pozwolił tylko na jedną. Sztab dowiedział się o tym w czwartek, dzień przed startem. Matusiński uznał, że Kiełbasińska powinna w takiej sytuacji pobiec dwukrotnie. Ona się nie zgodziła. Tłumaczyła, że przygotowywała się na jeden piątkowy występ. Starty na 400 metrów zawsze kosztują ją mnóstwo sił, bo bazuje na szybkości, a nie wytrzymałości. „Przez ostatnie lata nigdy nie biegałam dwa razy pod rząd w sztafecie. Trener mówił mi, że to byłoby dla mnie za dużo” – napisała. Przyznała też, że nowe przepisy znała od dwóch tygodni, w przeciwieństwie do sztabu. – Wiedziała i nam nie powiedziała – mówi Karol Zalewski.

Trudno stwierdzić, czy jej obecność wyniosłaby do medalu sztafetę, bo Polacy stracili do podium ponad dwie sekundy, ale później powtarzali zgodnie: – Zostawiliśmy na bieżni serce.

Postawę Kiełbasińskiej koledzy i koleżanki ocenili jednoznacznie. Zalewski mówił o dziecinadzie, Kajetan Duszyński – o braku dojrzałości. – Każdy z nas mógł przedstawić te same argumenty, a jednak pobiegliśmy dla drużyny – mówi „Rz” Natalia Kaczmarek. – Czas goi rany, ale nie wyobrażam sobie startu z Anią w jednej drużynie – dodaje Justyna Święty-Ersetic.

Niewykluczone, że po powrocie do kraju Kiełbasińską czeka postępowanie dyscyplinarne, bo sprzeciwiła się trenerowi. Interes sztafety może jednak wymagać dążenia do kompromisu. Będą na to naciskać władze Polskiego Związku Lekkiej Atletyki (PZLA), ale wydaje się, że bez rozmowy zbliżonej do terapii grupowej oraz przeprosin ze strony biegaczki wspólny front będzie niemożliwy.

Matusiński, który nie chciał rozmawiać z dziennikarzami, stoi przed trudnym wyborem. Kiełbasińska nigdy nie przyjaźniła się z dziewczynami ze sztafety – dzieliły je charaktery, łączyła wspólnota interesów. Teraz brak sympatii przerodził się w otwartą niechęć.

Pierwsze dni mistrzostw świata przyniosły więcej rozczarowań, bo kontuzji doznał skoczek wzwyż Norbert Kobielski, a w eliminacjach odpadła brązowa medalistka olimpijska w rzucie młotem Malwina Kopron oraz kulomioci: Konrad Bukowiecki i Michał Haratyk. – Na takie imprezy trzeba przyjeżdżać przygotowanym. Oni nie byli – usłyszeliśmy w polskim obozie.

Amerykańskie podium w sprincie

Amerykanie sztafetę mieszaną przegrali na ostatnich metrach. Siedmiokrotna mistrzyni olimpijska Allyson Felix swój ostatni medal igrzysk zdobyła na pustym stadionie w Tokio, a teraz po ostatni, 19. medal mistrzostw świata sięgnęła przy wypełnionym Hayward Field i choć porażka z Dominikaną i Holandią była rozczarowaniem, to jej okrążenie było godną rundą honorową. Później gospodarze już tylko rośli. Kilka minut przed finałem sprintu mężczyzn nad stadionem przeleciały dwa amerykańskie myśliwce, a później na bieżni pojawiły się cztery. Obrońca tytułu Christian Coleman był szósty, pozostali Amerykanie przeprowadzili aneksję podium. Faworyt Fred Kerley wyprzedził Marvina Bracy’ego i Trayona Bromella. Tak odradza się ojczyzna sprinterów.

Nowego mistrza wychowała ciotka, zamieszkał z nią jako dwulatek. – Mój ojciec trafił do więzienia, a mama poszła złą drogą – wspominał po latach. Grał w futbol i koszykówkę, dwa razy w tygodniu chodził do kościoła. Pierwszym z dziesięciu tatuaży, które dziś nosi, był fragment psalmu. Najważniejszy to prawdopodobnie „Meme”, bo tak wszyscy nazywają ciocię.

Kerley jest atletą totalnym, podczas Diamentowej Ligi wygrywał biegi na 100, 200 i 400 metrów. Studiuje zarządzanie sportem, a wśród zainteresowań wymienia spanie, gotowanie oraz zakupy. Nie jest to zestawienie inspirujące, Ameryka lekkoatlety-idola, który ją porwie, raczej musi szukać dalej.

MEDALIŚCI MISTRZOSTW ŚWIATA

KOBIETY

Chód 20 km:

1. K. Garcia Leon (Peru) 1:26.58; 2. K. Zdziebło (Polska) 1:27:31 (rek. Polski); 3. S. Qieyang (Chiny) 1:27.56.

10 000 m:

1. L. Gidey (Etiopia) 30.09,94; 2. H. Obiri (Kenia) 30.10,02; 3. M. Chelimo Kipkemboi (Kenia) 30.10,07.

Pchnięcie kulą:

1. C. Ealey (USA) 20,49; 2. L. Gong (Chiny) 20,39; 3. J. Schilder (Holandia) 19,77.

MĘŻCZYŹNI

Chód 20 km:

1. T. Yamanishi (Japonia) 1:19.07; 2. K. Ikeda (Japonia) 1:19.14; 3. P. Karlstroem (Szwecja) 1:19.18.

Rzut młotem:

1. P. Fajdek (Polska) 81,98; 2. W. Nowicki (Polska) 81,03; 3. E. Henriksen (Norwegia) 80,87.

Skok w dal:

1. J. Wang (Chiny) 8,36; 2. M. Tentoglou (Grecja) 8,32; 3. S. Ehammer (Szwajcaria) 8,16.

100 m:

1. F. Kerley (USA) 9,86; 2. M. Bracy (USA) 9,88; 3. T. Bromell (USA) 9,88.

Maraton:

1. T. Tola (Etiopia) 2:05.36 (rek. MŚ); 2. M. Geremew (Etiopia) 2:06.44; 3. B. Abdi (Belgia) 2:06.48.

MIKSTY

Sztafeta 4x400 m:

1. Dominikana 3.09,82; 2. Holandia 3.09,90; 3. USA 3.10,16; 4. Polska 3.12,31

Lekkoatletyka
Igrzyska na szali. Znamy skład reprezentacji Polski na World Athletics Relays
Lekkoatletyka
Mykolas Alekna pisze historię. Pobił rekord świata z epoki wielkiego koksu
Lekkoatletyka
IO Paryż 2024. Nike z zarzutami o seksizm po prezentacji stroju dla lekkoatletek
Lekkoatletyka
Memoriał Janusza Kusocińskiego otworzy w Polsce sezon olimpijski
Lekkoatletyka
Grozili mu pistoletem i atakowali z maczetami. Russ Cook przebiegł całą Afrykę