Kulomiotów było dziewięciu, ale tak naprawdę patrzono tylko na trzech medalistów olimpijskich z Pekinu. Nie zawiedli. Wszyscy pchnęli kulę powyżej 20 m, już po pierwszej serii widać było, że Cantwell bardzo serio traktuje walkę z Majewskim.
Trzeci w Pekinie Andriej Michniewicz z Białorusi nie wtrącał się za bardzo do rywalizacji Polaka z Amerykaninem. Publiczność dostała, co chciała: pierwsza seria i prowadził Cantwell – 20,60. W drugiej Majewski zbliżył się do rywala, w trzeciej go przebił – 20,83, tylko o 10 cm mniej od rekordu Polski, drugi wynik w tym roku na świecie. Powtórki z Pekinu jednak nie było. W ostatniej serii wicemistrz olimpijski wykonał pchnięcie znakomite: 21,47 i wygrał z polskim mistrzem.
Dobrze, że zobaczyliśmy prawdziwe sportowe emocje. Główny sponsor – firma Strauss Cafe – nie mogła narzekać na widowisko. Powitanie skrócono do akceptowalnego minimum, muzykę nieco wyciszono. Publiczność też pomogła. Tomasz Majewski mówił jak wszyscy: – To był świetny konkurs, poziom światowy, czego chcieć więcej.
Doskonale oglądało się także tyczkarki. Polki zajęły całe podium, wygrała Monika Pyrek, która pierwsza uzyskała 4,71. Anna Rogowska do wysokości 4,61 strącała raz i drugi, chcąc walczyć o zwycięstwo podniosła poprzeczkę do 4,71 i też skoczyła, w drugiej próbie.
W skoku wzwyż niespodziewanym zwycięzcą został Amerykanin Tora Harris. Do 2,24 skakał jak inni, czyli przeciętnie. Gdy zobaczył poprzeczkę na wysokości 2,27 i 2,32 jako jedyny dostał skrzydeł. Jak wszyscy zwycięzcy obiecał powrót za rok. ?