Sukces przyszedł za szybko

Samuel Wanjiru. Był maratończykiem, a życie przemknęło mu sprintem. Kenijczyk zginął, gdy miał 24 lata

Publikacja: 20.05.2011 01:20

Sukces przyszedł za szybko

Foto: ROL

Fakty, co do których nie ma wątpliwości, są takie: w niedzielę 15 maja przed północą wrócił do swego domu w mieście Nyahururu, w Rift Valley, kolebce kenijskiego biegania. Nie był sam, przyjechał z kobietą, która nie była jego żoną. Policja ustaliła, że nazywała się Martha Nduta.

Poszli do sypialni na piętrze. Żona Triza (Tereza) Njeri zjawiła się niedługo później, nakryła oboje w ślubnym łóżku. Zrobiła awanturę, po której zatrzasnęła parę w pokoju, zablokowała schody metalową kratą, wściekła wybiegła z domu. Wanjiru wyszedł na balkon sypialni i skoczył.

Trochę wypił

Dom jest drogi, szykowny, taki, jaki powinien mieć pierwszy kenijski mistrz olimpijski w maratonie. Nie było bardzo wysoko, pierwsze piętro, może 4 metry, może 5, tylko na dole betonowa mozaika. Policjant znalazł biegacza chwilę po upadku. Leżał nieprzytomny z krwawiącą głową. Szybko przewieziono go do szpitala rejonowego, reanimacja nic nie dała, obrażenia wewnętrzne były zbyt poważne.

Świadkowie twierdzą, że tego wieczora wypił. Wcześniej był w Eldoret, kenijskim centrum biegania. Wrócił z treningu z kolegą Danielem Gatheru, wstąpili do banku, zjedli jeszcze razem kolację w hotelowej restauracji i się rozstali. Później zadzwonił do Daniela, że dojechał do domu.

Rzecznik kenijskiej policji Eric Kiraithe powiedział, że to próba samobójcza. Szef okręgowego oddziału Jasper Ombati mówił inaczej: – Nie podejrzewamy udziału drugiej osoby, ale sądzimy, że po prostu chciał szybko zatrzymać żonę.

Miał tylko 24 lata. Za sobą wielkie zwycięstwo w Pekinie w czasie nowego rekordu olimpijskiego i jeszcze trzy głośne sukcesy maratońskie: w Londynie (2009) i Chicago (2009 i 2010). Wedle wielu opinii był w stanie pobić rekord świata samego Hejlego Gebrselassie. Kiedyś powiedział, że chce być pierwszym, który przebiegnie maraton poniżej dwóch godzin.

Wziął się z biedy. Jeden z dwóch synów Hannah Wanjiru z plemienia Kikuyu, która nie mając pieniędzy (rodzice rozstali się, gdy Samuel miał pięć lat), wynajmowała dzieci do prostych prac rolnych. Do podstawówki chodził, ale przestał, gdy skończył 12 lat. Tyle dobrego, że zauważył go trener Francis Kamau z lokalnego klubu, pomógł i bosy dzieciak był trzeci w mistrzostwach kraju 14-latków na 10 km.

Japoński etos pracy

Los uśmiechnął się do Samuela wtedy, gdy zauważył go Sunichi Kobayashi, japoński łowca talentów lekkoatletycznych bazujący w Kenii. Kobayashi załatwił podróż do Japonii, miejsce w szkole średniej, treningi i starty w szkolnej drużynie i pierwsze buty do biegania. W 2005 r. Samuel znalazł się w zespole Toyota Kyushu. Biegał zgodnie z japońskim etosem pracy, po 16 km dziennie.

Przyjechał do Europy, w półmaratonie w Rotterdamie od razu ustanowił rekord świata. Miał 18 lat i wszystko zaczęło dziać się bardzo szybko. Kolejny rekord świata w półmaratonie i 25 tys. dolarów nagrody, które przesłał matce, następne zwycięstwa, powrót do Japonii i sukces w pierwszym maratonie w Fukuoce, z rekordem trasy na dodatek. Drugie miejsce w Londynie w 2008 r. i zaraz igrzyska.

W 2010 zaczęły się kłopoty. Choroby, kontuzje, coraz większe kłótnie z żoną. W grudniu został na krótko aresztowany pod zarzutem grożenia śmiercią Trizie, ochroniarzowi, nawet pokojówce. Groził konkretnie, nielegalnie posiadanym kałasznikowem model AK-47. Żona wycofała zarzuty, ochroniarz też, choć dostał kolbą.

Sprawy nie było. Z Trizą godzili się zresztą publicznie, w lutym w telewizji, dokładnie w walentynki. Sprawa za posiadanie AK-47 była zaplanowana w sądzie na 23 maja.

Włoski menedżer Wanjiru mówił, że Samuel był spokojny o wyrok – trzymał broń, bo musiał się bronić przed napadami. Był milionerem, miał najnowszego range rovera i luksusową toyotę, nieruchomości w Nakuru, Nyahururu i Nairobi, akcje japońskich firm. Złodzieje włamywali się do niego już dwa razy.

Przyjaciele mówili, że był otwarty, kochał zabawę, przyjęcia i wizyty w klubach, ale wysyłał też esemesy z informacją, że się zabije. Znajomi, że owszem, bawił się do upadłego, że wtedy rozrzucał pieniądze garściami, ale że leczył stresy alkoholem i to cud, że potrafił wygrać w Chicago po takim leczeniu.

Z nędzy do luksusu

Ludzie z boku, jak znany menedżer lekkoatletyczny Jos Hermans, tłumaczą, że Samuel nie znalazł równowagi po nagłym przeskoku z nędzy do luksusu. – Sukces przyszedł za szybko. Wanjiru nie potrafił sobie z nim poradzić, choć nie powiedziałbym o Kenijczyku ani jednego złego słowa. Po prostu nie był w stanie zapanować nad swym życiem – ocenia Hermans.

Pisze się oficjalnie: zostawił żonę, córkę i syna. Dzień po tragedii zgłosiły się jeszcze dwie ślubne małżonki.

W Kenii dzieci uczące się angielskiego zawsze poznają historyjkę o Simonie Makonde. Idzie to tak: urodził się w poniedziałek, ochrzcili go we wtorek, poszedł do szkoły w środę, ożenił się w czwartek, zachorował w piątek, umarł w sobotę, pochowali go w niedzielę. Dlatego kenijskie gazety pisały: umarł wielki Samuel Kamau Wanjiru – nasz Simon Makonde biegania.

Fakty, co do których nie ma wątpliwości, są takie: w niedzielę 15 maja przed północą wrócił do swego domu w mieście Nyahururu, w Rift Valley, kolebce kenijskiego biegania. Nie był sam, przyjechał z kobietą, która nie była jego żoną. Policja ustaliła, że nazywała się Martha Nduta.

Poszli do sypialni na piętrze. Żona Triza (Tereza) Njeri zjawiła się niedługo później, nakryła oboje w ślubnym łóżku. Zrobiła awanturę, po której zatrzasnęła parę w pokoju, zablokowała schody metalową kratą, wściekła wybiegła z domu. Wanjiru wyszedł na balkon sypialni i skoczył.

Pozostało jeszcze 87% artykułu
Lekkoatletyka
Ewa Swoboda zgubiła radość. „Nic mnie nie cieszy, biegania już nie kocham”
Lekkoatletyka
Orlen Cup. Jakub Szymański pobił rekord Polski i poczuł się mocarzem
Lekkoatletyka
Być jak Grant Holloway. Polski płotkarz Jakub Szymański najszybszy na świecie
Lekkoatletyka
Orlen Cup nadzieją na rekordy. Polacy dużo chcą, ale niczego nie obiecują
Lekkoatletyka
Lekkoatletyczny gwiazdozbiór już w sobotę w Łodzi. Czas na ORLEN Cup 2025!