Korespondencja z Daegu
Nowy mistrz chyba wie, że zdobył coś, co nie należy do niego. Złoto miał odebrać Bolt, miał dobudować do swej legendy solidne piętro, lecz zderzył się z banalną przeszkodą: nerwami. Wyprzedził strzał startera, a od początku sezonu 2010 już pierwszy falstart w indywidualnych konkurencjach jest karany dyskwalifikacją.
Stadion długą chwilę nie wierzył w to, co widzi. Bolt wiedział. Zerwał żółtą koszulkę, cisnął w tor, był wściekły i zrozpaczony.
Mistrz z lekiem na astmę
Ktoś go odgonił od bloków startowych, ktoś zorganizował powtórny start. Ta powtórka nie miała nic z wielkości ani zabawy, jakie od igrzysk w Pekinie dawał widzom Usain-Błyskawica. Blake to dobry sprinter, kolega treningowy Bolta, jeden z pewnych kandydatów do medalu, ale nie jest i nigdy nie będzie ikoną lekkiej atletyki, także dlatego, że dwa lata temu dał się przyłapać na dopingu.
Brał jeden z zakazanych środków przeciwastmatycznych, metyloksantynę. Wpadka zamknęła mu drogę do mistrzostw świata w Berlinie. W Daegu jego szczęściem był pech Bolta, Asafy Powella (kontuzja tuż przed MŚ), Tysona Gaya (kontuzja długo przed MŚ). Przyjechał do Korei jako dopiero 14. na liście najszybszych w tym sezonie. Czas mistrza w finale: 9,92, będzie na tegorocznej liście światowej pod koniec drugiej dziesiątki. A Blake jako jedyny pobiegł poniżej 10 sekund, za nim był Walter Dix i 35-letni Kim Collins – mistrz świata z 2003 roku. Christophe Lemaitre dopiero czwarty, Europa jednak musi znać swoje miejsce w szyku.