Korespondencja z Daegu
Przeminęły inne finały, na skoczni pozostali tylko Lazaro Borges i Paweł Wojciechowski. Poprzeczka wisiała na wysokości 5,95 m. Rekord Polski i rekord Kuby. Próba za próbą, ludzie wstawali i czekali w nadziei na ciąg dalszy. Najpierw nasz następca Kozakiewicza, potem niezwykły Kubańczyk, którego energia budziła podziw rywali. Nie skoczyli. Na 5,90 Borges miał o jedną zrzutkę więcej i polskie szczęście mogło eksplodować.
Ten konkurs był jak piękne wspomnienie igrzysk w Moskwie (1980), gdy wygrywał Władysław Kozakiewicz, Tadeusz Ślusarski był drugi, a Mariusz Klimczyk szósty. Nie było oczywiście żadnych gestów pod adresem wrogiej publiczności, okoliczności nie te i nowy mistrz świata nie jest człowiekiem impulsywnym. Była jednak zuchwała walka polskiej trójki o wszystko.
Młody koń
Wszyscy skakali świetnie. Nie poddawał się Mateusz Didenkow. Była chwila, gdy na tablicy świetlnej w pierwszej trójce widniały dwa polskie nazwiska, bo Łukasz Michalski skoczył 5,85 za pierwszym razem, jak niemal zawsze z odrobiną szczęścia.
Złotym skokiem Wojciechowskiego była druga próba na 5,90, wcześniej raz strącił poprzeczkę, jeszcze wcześniej przeniósł się na tę wysokość po pierwszym nieudanym skoku na 5,85. Może dlatego żelazny faworyt Renaud Lavillenie, czując polski (i kubański) oddech na plecach, nie dał rady przeskoczyć 5,90.