Reklama

Trudny Hary

Sam się wychował na króla 100 metrów, upadał i się podnosił. Armin Hary skończył właśnie 75 lat

Publikacja: 26.03.2012 01:33

Trudny Hary

Foto: ROL

Niemiec mógł być Usainem Boltem z czasów żwirowych bieżni. Zabierał Amerykanom złote medale na setkę, pierwszy przebiegł ją w równe 10 sekund, został mistrzem olimpijskim w Rzymie w 1960 r., Puma i Adidas wyrywali go sobie, kusząc wielkimi pieniędzmi.

Zarabianie na sporcie było wtedy zabronione, ale Armin Hary przepisom się nie kłaniał. Nie kłaniał się właściwie nikomu. Wojował z działaczami, trenerów lekceważył („Nie potrzebuję ich, wiem, jak się biega"), na rywali patrzył z wysoka. Nie lubił i nie był lubiany. Bolt w chwilach zwycięstw zaprasza wszystkich do zabawy. Hary wystawiał kolce.

Niemiecka publiczność kochała w tamtych czasach Manfreda Germara, mistrza i rekordzistę świata na 200 metrów. Hary'ego, gdy zaczął z Germarem wygrywać na setkę, tylko tolerowała. Uważano go za chłopaka znikąd, drażniło jego poczucie wyższości, wyniki budziły podejrzenia. Nie chodziło o doping, tylko o niesamowicie szybkie reakcje startowe, zawsze na pograniczu falstartu. Rekord świata, to słynne 10,0, uznano mu dopiero za trzecim razem.

Dwa falstarty

Pierwszy rekord, z 1958 r., został unieważniony, bo bieżnia we Friedrichshafen była pochylona o centymetr za dużo. Drugi, w 1960 r. w Zurychu, bo sędziowie doszukali się falstartu, choć biegu nie przerwali. Wywalczył sobie prawo do powtórki tego samego wieczoru. Wtedy wreszcie wszystko się zgodziło. Gdy niedługo później biegł w Rzymie po olimpijskie złoto, miał w finale dwa falstarty.

Dziś musiałby po pierwszym zejść z bieżni. Po rekord świata biegł w adidasach. Po złoto w pumach, ale na dekorację znowu wyszedł w adidasach. Zaprzecza, że wziął wtedy pieniądze z dwóch stron. – Legenda żyje swoim życiem, niektórzy mówią nawet, że biegłem w jednym bucie innym i drugim innym.

Reklama
Reklama

Urodzony za wcześnie

Rok po olimpijskim mistrzostwie był już sportowym emerytem. W wieku 24 lat. Miał wypadek samochodowy, ale nie tak bolesny jak to, co go spotkało od działaczy. Zawiesili go na kilka miesięcy za to, że wziął 70 marek za start w zawodach jako zwrot kosztów podróży, bo tak w czasach udawanego amatorstwa załatwiano takie sprawy.

Udawało wielu, ale akurat jego działacze chcieli dopaść. Za te ciągłe wojny, robienie na złość, za to, że w wywiadach mówił, że to działacze są dla sportowców, a nie odwrotnie. Gdy oni kazali sportowcom na oficjalne spotkania przychodzić w dresach, on się zjawiał w eleganckim garniturze. – Oni nas traktowali jak ludzi drugiej kategorii – wspominał. 1 maja 1961 r., w dniu, w którym mu się kończyła dyskwalifikacja, ogłosił, że kończy karierę.

Wyprzedzał swój czas i był skazany na niezrozumienie. On, chłopak z górniczej rodziny, chciał mieć wszystko już.

A Niemcy w latach 50. i 60. to nie było dobre miejsce dla wygadanych i głodnych zaszczytów. Kraj się podnosił z powojennej biedy. Nie wychylać się, nie chcieć niczego tylko dla siebie, słuchać starszych i bardziej doświadczonych – tak się pracowało na uznanie.

To się zmieni dopiero w latach 70, gdy Franz Beckenbauer stanie się rzecznikiem pokolenia baby boomers i ogłosi, że czas podzielić władzę, sławę i pieniądze inaczej. Ale Beckenbauer, syn listonosza, mógł mówić: dość patrzenia za siebie, bo urodził się tuż po wojnie. A Hary był z rocznika 1937, jemu nie było tyle wolno. Ani w 1958 r. na mistrzostwach Europy, ani w Rzymie, gdzie miał złoto również w sztafecie 4x100, nie wysłuchał na podium hymnu. Niemcom, tym z NRD i tym z RFN, puszczano wtedy „Odę do radości".

Sprintem uciekł przed pracą w kopalni i smutnym życiem w Quierschied, koło Saarbruecken. – Zawsze mi zależało, żeby ludzie nie wiedzieli, że jestem biedny. I zawsze też się chciałem uczyć – wspominał. Mieszkał z rodziną w piwnicy, ojciec bił, potem odszedł. Brakowało na wszystko. Trenował sam, w okolicznych lasach. – Jogging wtedy nie istniał. Miejscowi uważali, że postradałem zmysły. Gdy biegłem albo robiłem gimnastykę, pokazywano mnie palcami – mówił w wywiadzie dla „Frankfurter Allgemeine Zeitung".

Reklama
Reklama

Nienawidziłem każdego Niemca

Przed karierą na bieżni był mechanikiem i pomocnikiem ślusarza. Po karierze został przedsiębiorcą. Był taki moment, że żałował, iż nie przyjął propozycji startów w barwach USA. Od 1959 r. miał stypendium na uniwersytecie w Los Angeles. Uciekał tam przed niemieckimi sporami. – To był czas, gdy myślę, że nienawidziłem każdego Niemca.

Przeniósł się tam na stałe, ale szczęścia nie znalazł. Okradziono go, zaczynał od nowa, zmywał naczynia w hotelowej kuchni. Gdy do czegoś znowu doszedł, zatęsknił za Niemcami. Pracował w górnictwie, w koncernie Bayera, sprzedawał co się dało: buty, ubezpieczenia, domy. Jest dziś siwym panem, dość zadowolonym z życia, może tylko nie rozumie, dlaczego łatwiej znaleźć sponsora dla sportowca po trzydziestce niż dla programów wyciągania dzieci z biedy przez sport. To teraz jego główne zajęcie. Dostał za to niemiecki krzyż zasługi. Tym razem nikt już nie próbował knuć jak po medalu w Rzymie, żeby odznaczał go urzędnik jak najniższy rangą. Niemcy pogodzili się z Harym, Hary z Niemcami. Jedno mu tylko nie daje spokoju: jaki czas miałby Bolt na żwirowej bieżni?

Patronat Rzeczpospolitej
Running Europe Tour: Biegnij Warszawo otwiera nowy projekt biegowy w Europie
Lekkoatletyka
Poland Business Run – 3000 uczestników pobiegło w Warszawie
Lekkoatletyka
Noah Lyles, mistrz olimpijski w biegu na 100 m: „Żona zostaje na tylnym siedzeniu"
Lekkoatletyka
Święto biegania w Zakopanem. Przyjadą gwiazdy lekkiej atletyki
Lekkoatletyka
Armand Duplantis dla „Rzeczpospolitej": Nie wiem, gdzie są moje granice
Reklama
Reklama