W niedzielę maraton londyński

Na starcie stają mistrzowie olimpijscy i osoby przebrane za ostrygi lub kanapki. Rekordy Guinnessa są równie ważne jak rekordy trasy, a może ważniejsze

Publikacja: 21.04.2012 01:01

W niedzielę maraton londyński

Foto: AFP

Dobra zabawa i zbieranie pieniędzy na szczytne cele liczy się tak samo jak pierwsze miejsce na mecie. Gdzie? Tylko w maratonie w Londynie.

W najbliższą niedzielę odbędzie się 32. raz. Maraton londyński nie jest najstarszy i największy, ale od czasu pierwszej edycji w 1981 roku zdobył renomę wystarczającą, by znaleźć się w piątce najważniejszych maratonów na świecie. Obok Nowego Jorku, Bostonu, Berlina i Chicago. Wielka piątka to oczywiście wielkie pieniądze dla mistrzyń i mistrzów, to milion dolarów dodatkowej premii dla zwycięzców dorocznego rankingu, po połowie dla najlepszego mężczyzny i kobiety.

Wygrana w stolicy Wielkiej Brytanii to rzeczywiście przepustka do sławy. Paula Radcliffe ustanawiała tam nieoficjalne rekordy świata, warto pamiętać, że zwyciężały tam Polki: Wanda Panfil i Małgorzata Sobańska. W Londynie liczy się jednak jeszcze coś innego niż lista sportowej chwały i związane z nią profity. Liczą się brytyjskie poczucie humoru, wyspiarski ekscentryzm i obudzone na ten dzień poczucie wspólnoty i chęć pomagania innym. To maraton z misją.

Wymyślono go w londyńskim pubie, jakże inaczej. Pub nazywał się Dysart Arms i do dziś stoi obok Richmond Parku. To w nim co środę pili piwo członkowie miejscowego klubu biegaczy. Niektórzy opowiadali z przejęciem, jak pięknie wygląda maraton nowojorski, w którym kilku z nich uczestniczyło rok wcześniej. Jak wiele dzieli brytyjskie maratony oglądane przez garstkę widzów i kilka krów gdzieś na ścieżkach daleko od szosy.

Tymi, którzy podjęli się działania, byli John Disley, brązowy medalista igrzysk w Helsinkach (1952) w biegu na 3000 m z przeszkodami, oraz Chris Brasher, złoty medalista na tym samym dystansie z Melbourne (1956), potem dziennikarz sportowy „Observera" i BBC. Najpierw pojechali do Nowego Jorku sami i zobaczyli, czym jest i czym może być miejski masowy maraton. Było nawet lepiej niż w piwnych opowieściach. Potem zawiązali komitet organizacyjny z udziałem władz miasta, policji, związku lekkoatletycznego i londyńskiej organizacji turystycznej. Przekonali, że nie będzie ruin i zgliszcz po biegu, że trzeba będzie zamknąć tylko dwa mosty, w tym Tower Bridge, zwykle i tak zamykany dla ruchu aut w niedziele. Opracowali trasę (nie licząc mety, niemal taką samą do dziś) tak, by można było oglądać Cutty Sark, Big Bena, Parliament Square, pałac Buckingham i jeszcze kilka wizytówek krajobrazu Londynu.

Przygotowali budżet (75 tys. funtów w roku otwarcia) i mieli wielkie szczęście, że firma Gillette podpisała kontrakt sponsorski, bo właśnie miała wolne środki po porzuceniu rozgrywek krykieta. Na koniec powstała lista sześciu celów, jakie miał spełnić maraton w Londynie. Po pierwsze: poprawić ogólny poziom oraz status biegania maratonów w Wielkiej Brytanii poprzez wyznaczenie szybkiej trasy i mocną rywalizację międzynarodową. Po drugie: pokazać ludzkości, że czasem może się zjednoczyć. Po trzecie: zebrać fundusze na budowę ośrodków sportowych i rekreacyjnych w Londynie. Po czwarte: wzmocnić atrakcyjność turystyczną stolicy. Po piąte: udowodnić, że Brytania jest najlepsza, gdy przychodzi zorganizować wielką imprezę. Po szóste: dobrze się bawić i dać ludziom trochę radości oraz poczucia sukcesu w świecie pełnym problemów.

Cele w zasadzie nie zmieniły się do dziś.

Pierwszy bieg rozegrano 29 marca 1981 roku. Chciało biec ze 20 tysięcy, pobiegło prawie 7800 osób, na mecie było ich 6255. BBC zrobiła transmisję. Impreza od razu trafiła do serc londyńczyków i nie tylko ich. Rok po inauguracji zgłosiło się 90 tysięcy biegaczek i biegaczy. Na trasę wpuszczono 18 059. Dziś rekordy są takie: łącznie bieg ukończyło 817 890 osób, najwięcej – 36550 – dwa lata temu.

Niemal od razu londyński maraton podzielił się na ten sportowy oraz na ten, w którym ludzie ścigali się dla całkiem innych nagród: za oryginalność, poczucie humoru i wyobraźnię.

Tam biegła najszybciej na dystansie 42,195 km osoba przebrana za znaną postać literacką, tam pokonano najszybszy maraton tyłem (3 godz. i 43 min) i tam ustanowiono rekord biegu z jednoczesnym dzierganiem szala na drutach. Jest też kategoria: najlepszy wynik w sukni ślubnej i najwięcej rozwiązanych kostek Rubika w czasie biegu, najszybsze zwierzę lądowe i najszybszy biegający ptak. Zdarza się, że panda biegnie łeb w łeb z krewetką.

Na te pomysły najczęściej wpadają ludzie po przejściach, którzy zbierają pieniądze na szpitale, hospicja, fundacje walki z nowotworami, na sieroty i drogie operacje. Dla siebie i innych. To dlatego mówią o sobie: imię, nazwisko, wiek, miejscowość, dla kogo biegną i ile zebrali.

Biegają postacie z kreskówek i książek, widać Supermana, Freda Flintstone'a z „Jaskiniowców", Robin Hoodów, Sherlocków Holmesów, pędził z mieczem Obi Wan Kenobi. Biegają też celebryci, postacie sportu, telewizji, sceny i filmu. Startuje James Cracknell, mistrz olimpijski w wioślarstwie, który po wypadku rowerowym (zderzył się z ciężarówką) i uszkodzeniu mózgu teraz pomaga innym z tym samym problemem. Biega Gordon Ramsay, szef kuchni znany z brytyjskich „Kuchennych rewolucji". Biegają ci, którzy chcą biegać wbrew wszelkim przeszkodom, tacy jak major Phil Packer, paraplegik, który odniósł ciężkie rany w ataku rakietowym w Basrze. Miał spędzić życie w wózku, ale wyznaczył sobie cel: dwie mile dziennie i też posuwa się o kulach do przodu.

Biega Lloyd Scott, były piłkarz, który co roku wymyśla inny kostium i martwi się, że odmówiono mu ostatnio prawa startu w 69-kilogramowym stroju nurka głębinowego z 1940 roku. Przez lata na takich innych imprezach zebrał około 5 mln funtów i dostał za to od królowej tytuł MBE.

Są tacy, którzy wykorzystują okazję i w czasie maratonu biorą ślub, jak Andrew Ford i Katrina Scaife z Brighton, którzy w ubiegłym roku pobrali się w hotelu za 32. kilometrem i zaraz wrócili na trasę.

Rzecznik Komitetu Guinnessa powiedział, że w 2011 roku zatwierdzono w maratonie londyńskim 35 nowych rekordów świata. Zebrane kwoty idą już w miliony funtów rocznie. Ojcowie założyciele dobrze to wymyślili.

Dobra zabawa i zbieranie pieniędzy na szczytne cele liczy się tak samo jak pierwsze miejsce na mecie. Gdzie? Tylko w maratonie w Londynie.

W najbliższą niedzielę odbędzie się 32. raz. Maraton londyński nie jest najstarszy i największy, ale od czasu pierwszej edycji w 1981 roku zdobył renomę wystarczającą, by znaleźć się w piątce najważniejszych maratonów na świecie. Obok Nowego Jorku, Bostonu, Berlina i Chicago. Wielka piątka to oczywiście wielkie pieniądze dla mistrzyń i mistrzów, to milion dolarów dodatkowej premii dla zwycięzców dorocznego rankingu, po połowie dla najlepszego mężczyzny i kobiety.

Pozostało jeszcze 90% artykułu
Lekkoatletyka
Klaudia Siciarz kończy karierę. Niespełniona nadzieja polskich płotków
Lekkoatletyka
Justyna Święty-Ersetic: Umiem obsłużyć broń. Życie wojskowe nie jest mi obce
Lekkoatletyka
Najlepsi lekkoatleci świata przyjadą do Torunia. „Osiągamy sufit”
Lekkoatletyka
Wielkie święto biegaczy. Półmaraton Warszawski znów zapisał się w historii
Materiał Partnera
Konieczność transformacji energetycznej i rola samorządów
Lekkoatletyka
Wojciech Nowicki nie składa broni. Dźwiga cztery samoloty miesięcznie