Trzecia strona medalu

Wypadek koło Krasnodaru był niby banalny: pięć osób wracało z wesela, kierowca jechał za szybko, walnął w drzewo. Panna młoda zginęła, druga dziewczyna ledwie przeżyła. Gdy się okazało, że kierowcą był sam wicemistrz olimpijski w skoku o tyczce Jewgienij Łukianienko, już nie było żadnego banału

Publikacja: 26.05.2012 11:24

Trzecia strona medalu

Foto: Fotorzepa, Łukasz Solski

– Rosyjskie wesele świętuje się, jak wiadomo, trzy dni. Jewgienij przez dwa się trzymał. Lekarze stanowczo zabronili pić, bo przeszedł niewiele wcześniej poważną operację. No, ale trzeciego dnia nie wytrzymał. A potem, gdy nad rzeką się już zmierzchało, sam powiedział młodej parze i koledze, że podrzuci nas wszystkich do domu. I siadł za kierownicą – mówi Anna Klimienko dziennikarzowi „Moskiewskiego Komsomolca". Była narzeczona mistrza tyczki, ta, która ledwie przeżyła wypadek, ale z wózka inwalidzkiego wstać wciąż nie może.

– Początkowo nie zdawałam sobie sprawy, jak był pijany. Ale wyrwał z miejsca i popędził tak, że strach było patrzeć na szosę. Miałam prawo jazdy, powiedziałam, że może ja poprowadzę, ale on na to tylko podkręcił głośniej muzykę – dodała.

Kiedy wyniesiono ją z rozbitego samochodu myślała, że umiera. Widziała, że Jewgienijowi nic się nie stało. Wyszedł i zdenerwowany od razu zaczął gdzieś dzwonić. Ale nie na pogotowie, pomoc medyczną wezwali miejscowi, którzy zaraz zbiegli się wokół wypadku. Irina Kowalczuk zmarła w szpitalu, była w ciąży. Jej mąż Siergiej siedział z przodu, obok kierowcy.

Anna najpierw powiedziała śledczym, że nie pamięta, kto prowadził. – Żal mi się go zrobiło, przyszedł do szpitala, wciąż prosił – mówiła. Ojciec tyczkarza z początku dał 160 tysięcy rubli na rehabilitację. Starczyło na miesiąc. Jak rodzina Anny poprosiła go znów o pomoc poszedł do prokuratora ze skargą na żądania. Pokazał pokwitowanie od Klimienków, powiedział, że już dał co trzeba. Jurij Łukianienko to na Kubaniu poważna figura, naczelnik międzyrejonowego wydziału kontroli. Prokurator się z nim liczy.

Wypadek był w sierpniu 2009 roku. Anna się wkrótce dowiedziała, że winę na siebie wziął trzeci z mężczyzn w aucie – Aleksiej Liaszenko. Śledczy mu mówił, żeby nie był głupi, że dostanie pięć lat kolonii karnej, ale Liaszenko powtarzał jak nakręcony: – To moja wina.

Za wypadek drogowy ze skutkiem śmiertelnym spowodowany pod wpływem alkoholu Jewgienij Łukianienko dostałby najmarniej siedem lat więzienia.

Anna nie ma wątpliwości: ojciec Łukianienki załatwił pieniędzmi tę sprawę, tak samo jak przekonał wdowca Siergieja, że przyjaźń z wicemistrzem olimpijskim jest więcej warta od prawdy. Zresztą Siergiej Kowalczuk długo się nie martwił. Na pogrzeb żony jeszcze przyszedł, ale potem już nikt go na cmentarzu nie widział. W Sławiańsku nad Kubaniem zobaczono za to, że na pocieszenie kupił sobie niedługo po wypadku nowe auto. No i ma już nową narzeczoną...

Sprawa trafiła do sądu dopiero w listopadzie 2011 roku. Prowadzący śledztwo nie mieli wątpliwości, kto siedział za kierownicą, tylko dowody są słabe. – Test na wykrywaczu kłamstw to nie jest argument dla sędziego – potwierdził Nikołaj Kołonicki. Prokurator Julia Lebiediewa była na miejscu wypadku, widziała i słyszała co należy, nawet to, że ojciec tyczkarza krzyczał do telefonu, że syn znów coś narozrabiał. Rozmawiała też z Jewgienijem Łukianienką, słyszała jak kręcił, ale jest bezsilna. Potem mogła już tylko rozmawiać z nim w obecności adwokata, który powtarzał, że ma milczeć.

– Teraz wszystko idzie w tym kierunku, by udowodnić, że powodem wypadku była dziura w drodze. A na stronie internetowej miejscowej prokuratury pojawiło się zdjęcie zatytułowane „Duma Sławiańska nad Kubaniem". Pod napisem fotka rodziny Łukianienków – mówi Anna Klimienko. – Oni dali też pieniądze rodzinie Iriny, która zginęła w wypadku. Też z pokwitowaniem. Ciekawe dlaczego, skoro ich syn był niewinny? – pyta retorycznie. Anna czeka na sprawę, już potrafi usiąść w wózku, ma nadzieję na to, że kiedyś znów zacznie chodzić. Dzieci ze szkół w Sławiańsku nad Kubaniem zbierają pieniądze na jej rehabilitację.

Łukianienko w Pekinie zdobył srebrny medal. Krzyczał wtedy do kamer: – Aniuta, to dla ciebie! W 2008 roku był też halowym mistrzem świata. Przed tamtymi igrzyskami skoczył jeszcze w Bydgoszczy 6,01 – jako 16. na świecie przekroczył symboliczną granicę doskonałości. Powiedzieć, że został bohaterem rodzinnych okolic to mało. Nowo narodzonych chłopców nazywano wtedy tylko Żenia, w szkołach o tyczkarzu pisano wypracowania. Dziewczyny się pojawiły nowe, z tą dawną Anią, która modliła się o jego olimpijski medal bywało po igrzyskach różnie, ale po roku zeszli się znów. I pojechali razem na to wesele Kowalczuków.

Dziś Łukianienko skacze znacznie niżej. Ożenił się, tylko bez rozgłosu. Jego plakaty jeszcze wiszą w rodzinnym mieście. W 2011 roku osiągał na zawodach co najwyżej 5,75 m. Dziennikarzom wciąż mówi, że to z powodu traumy po wypadku. W Sławiańsku nad Kubaniem wiedzą swoje i mówią, że przecież musi być jakaś kara za grzech.

– Rosyjskie wesele świętuje się, jak wiadomo, trzy dni. Jewgienij przez dwa się trzymał. Lekarze stanowczo zabronili pić, bo przeszedł niewiele wcześniej poważną operację. No, ale trzeciego dnia nie wytrzymał. A potem, gdy nad rzeką się już zmierzchało, sam powiedział młodej parze i koledze, że podrzuci nas wszystkich do domu. I siadł za kierownicą – mówi Anna Klimienko dziennikarzowi „Moskiewskiego Komsomolca". Była narzeczona mistrza tyczki, ta, która ledwie przeżyła wypadek, ale z wózka inwalidzkiego wstać wciąż nie może.

Pozostało jeszcze 89% artykułu
Lekkoatletyka
Klaudia Siciarz kończy karierę. Niespełniona nadzieja polskich płotków
Lekkoatletyka
Justyna Święty-Ersetic: Umiem obsłużyć broń. Życie wojskowe nie jest mi obce
Lekkoatletyka
Najlepsi lekkoatleci świata przyjadą do Torunia. „Osiągamy sufit”
Lekkoatletyka
Wielkie święto biegaczy. Półmaraton Warszawski znów zapisał się w historii
Materiał Partnera
Konieczność transformacji energetycznej i rola samorządów
Lekkoatletyka
Wojciech Nowicki nie składa broni. Dźwiga cztery samoloty miesięcznie