Haile Gebrselassie, wielki nieobecny igrzysk w Londynie

Haile Gebrselassie nie wystartuje na igrzyskach w Londynie. Próbował, nie zakwalifikował się ani w maratonie, ani w biegu na 10 000 m. Wielkie legendy odchodzą z wielkim trudem, ale on nie chce odejść wcale

Publikacja: 09.06.2012 01:01

Haile Gebrselassie. Fot. surrelmar

Haile Gebrselassie. Fot. surrelmar

Foto: Flickr

To jest nowa biegowa moda afrykańskich potęg: olimpijskie kwalifikacje w USA, Azji lub Europie – żeby świat widział i podziwiał z bliska. Etiopczycy wyznaczyli sobie majowe spotkanie w Hengelo, podczas znanego holenderskiego mityngu. Pobiegli gromadą na 10 000 m, stawką były dwa miejsca w drużynie na Londyn. Trzecie z góry zarezerwowano dla mistrza z Pekinu Kenenisy Bekele.

Nikt tego głośno nie chciał mówić, szacunek dla Haile Gebrselassie wciąż obowiązuje, ale zapowiedź starego mistrza, że jest w stanie przegonić młodszych traktowano pobłażliwie. Raczej słusznie.

Był na mecie siódmy. – Jestem niezadowolony, bardzo chciałem wystartować w Londynie, ale cóż robić. Nie przygotowałem się chyba jak trzeba. Za dużo zajmuję się innymi sprawami – tłumaczył dziennikarzom.

Dziennikarze wiedzieli swoje: od czasu igrzysk w Pekinie Gebrselassie nie biegał w kolcach po bieżni. Nie ćwiczył w tempie, jakiego wymaga się od biegaczy na stadionie. Nie miał finiszowej szybkości, którą zabrał wiek.

O wieku z Gebrselassie jednak się nie rozmawia. Biegacz skończył w kwietniu 39 lat. Jeszcze nie tak dawno, w 2008 roku udowodnił, że umie przesuwać granice marzeń. Wygrał wtedy maraton berliński w czasie 2.03,59, ustanowił kolejny, 27. rekord świata. Świat nie stanął jednak w miejscu. Cztery lata później, gdy w lutym w Tokio biegł po olimpijski start w Londynie, uzyskał czas 2.08,17. Niezły, ale w 2012 roku ten wynik oznaczał, że Haile jest 19. wśród Etiopczyków. Starczyło mu dumy, by powiedzieć, że w olimpijskim maratonie nie pobiegnie.

Plan B, czyli start w igrzyskach na dystansie 10 000 m, na którym dwa razy zdobywał złoto igrzysk (w Atlancie i Sydney) oraz cztery razy był mistrzem świata, też nie wypalił i największy biegacz długodystansowy ostatnich dwóch dekad znów musi przemyśleć ciąg dalszy. Znów, bo pierwszy raz odszedł na krótko niespełna dwa lata temu, po maratonie w Nowym Jorku 2010, którego nie ukończył z powodu kontuzji kolana. Wtedy ze łzami w oczach oświadczył, że rezygnuje, będzie pomagał rodakom rozwijać kraj, pomoże młodym sportowcom w budowaniu karier.

Nie wytrzymał, po powrocie do Addis Abeby wszystko odwołał i ponownie pojawił się na trasach.

Odnajduje się dobrze w nowej roli – ambasadora biegania. Wciąż jest przecież mocny, wciąż przy zaproszeniach na imprezy pojawia się czek z dużą liczbą zer. Dla promocji najprostszego sposobu ruchu to jednak dobra cena. Haile Gebrselassie od dawna jest przecież biznesmenem, który świetnie potrafił zamienić w pieniądze swój mit – chłopaka z wielodzietnej biednej rodziny, który codziennie biegał kilkanaście kilometrów do szkoły i w końcu został milionerem.

Ludzie mu wierzą, ludzie go podziwiają i naśladują. Jak nie naśladować człowieka, który bił wszelkie rekordy świata od 1500 m do maratonu, który pierwszy przebiegł 10 000 m poniżej 27 minut, 5 000 m poniżej 13 minut i półmaraton poniżej 59 minut. Poza tym jest właścicielem hoteli, kin, restauracji, salonów sprzedaży samochodów, budowniczym szkół, ośrodków sportowych, filantropem i doradcą rządu. I nadal mieszka w ojczyźnie, a nie w Monte Carlo, Zurychu czy Paryżu.

Haile Gebrselassie będzie w Londynie w sierpniu. Zajmie miejsce w kabinie komentatorskiej podczas maratonu i biegu na 10 000 m. Będzie także obecny dzięki tym, którym pomagał w ramach programu sponsorowanego przez firmę GS4 (to międzynarodowa grupa ochroniarska).

Program wymyślono dla 14 młodych sportowców starających się o start w igrzyskach w 2012 roku. Gebrselassie został ich mentorem, zapraszał do Addis Abeby, układał biegowe programy treningowe, ćwiczył z nimi i opowiadał czym jest mentalność zwycięzcy. Dyscyplina nie grała wielkiej roli. W grupie jest bokser z Tajlandii, rowerzysta górski z Kolumbii, estoński dyskobol, pingpongista z RPA i żeglarz z Gwatemali.

Już chyba nikt nie liczy na to, że stary mistrz szybko przestanie biegać. Niezależnie od wyników. – W Nowym Jorku w tym roku pobiegnę na pewno. Nie jestem jeszcze skończony, jeszcze parę maratonów we mnie zostało – zapewnia.

Wciąż ma ten sam wielki i piękny dom na wzgórzu z widokiem na stolicę Etiopii, z muzeum poświęconym sobie, z dziełami sztuki lokalnych artystów i z fortepianem, na którym gra gościom. Wciąż może wyjść z tego domu i za chwilę biec w gaju eukaliptusowym w kierunku płaskowyżu i góry Entoto.

Dwa lata temu powiedział brytyjskiemu dziennikarzowi: – Nie mógłbym pracować, gdybym nie biegał codziennie przed świtem. Jeśli mam jakikolwiek problem w biznesie, nie śpię, idę pobiegać. I przed zakończeniem biegu znajduję rozwiązanie. Dla mnie to bardzo proste – muszę biegać. Jeśli się zatrzymam, umrę.

To jest nowa biegowa moda afrykańskich potęg: olimpijskie kwalifikacje w USA, Azji lub Europie – żeby świat widział i podziwiał z bliska. Etiopczycy wyznaczyli sobie majowe spotkanie w Hengelo, podczas znanego holenderskiego mityngu. Pobiegli gromadą na 10 000 m, stawką były dwa miejsca w drużynie na Londyn. Trzecie z góry zarezerwowano dla mistrza z Pekinu Kenenisy Bekele.

Nikt tego głośno nie chciał mówić, szacunek dla Haile Gebrselassie wciąż obowiązuje, ale zapowiedź starego mistrza, że jest w stanie przegonić młodszych traktowano pobłażliwie. Raczej słusznie.

Pozostało jeszcze 88% artykułu
Lekkoatletyka
Klaudia Siciarz kończy karierę. Niespełniona nadzieja polskich płotków
Lekkoatletyka
Justyna Święty-Ersetic: Umiem obsłużyć broń. Życie wojskowe nie jest mi obce
Lekkoatletyka
Najlepsi lekkoatleci świata przyjadą do Torunia. „Osiągamy sufit”
Lekkoatletyka
Wielkie święto biegaczy. Półmaraton Warszawski znów zapisał się w historii
Materiał Partnera
Konieczność transformacji energetycznej i rola samorządów
Lekkoatletyka
Wojciech Nowicki nie składa broni. Dźwiga cztery samoloty miesięcznie