Reza Baluchi, niesamowity biegacz z Iranu

W jego bieganiu jest ucieczka do wolności, droga do pracy, wysiłek dla idei. Najwięcej przebiegł dla chorych i bezdomnych dzieci. Amerykę w poprzek przebył dwukrotnie i raz dookoła. Jeździ też rowerem. Był w 55 krajach, z zapasem okrążył Ziemię po równiku. Będzie biegał i pedałował do końca życia. Może skończy wcześniej, ale tylko wtedy, gdy na całym świecie nastanie pokój.

Publikacja: 16.06.2012 01:01

Reza Baluchi, niesamowity biegacz z Iranu

Foto: AFP

Nazywa się Reza Baluchi. Ma 40 lat. Urodził się w mieście Rasht, na północy Iranu. Ósme, najmłodsze dziecko w rodzinie żyjącej ubogo z uprawy ryżu. Do szkoły siedem kilometrów w jedną stronę.

Pierwszy ważny bieg – ucieczka z domu. Miał osiem lat, dostał od matki lanie, dziś twierdzi, że zasłużył. Ale w gniewie pobiegł do Isfahanu, do wuja i ciotki, 450 kilometrów. Wujostwo przyjęło chłopaka pod dach, znów posłało do szkoły. Odwdzięczał się jak potrafił, po lekcjach biegł ponad 20 km do pracy u mechanika. Pieniądze oddawał. Dostał rower i wyszło, że do kolarstwa też ma talent. Nawet wzięli go do reprezentacji Iranu juniorów.

W Isfahanie uciekł też od islamu. Chciał być aktywistą pokojowym, bez nakazów religii, ale władza uznała, że to niebezpieczny pomysł. Miał 19 lat, gdy go aresztowano. Właściwie to sam się prosił: jadł w czasie ramadanu, nosił koszulkę z Michaelem Jacksonem i posiadał w chwili zatrzymania wideokasetę z zabronionym filmem, komedią romantyczną.

W Ameryce opowiedział, jak w celi tortur spędził 45 dni. – Złamali mi ramię, bili pałką, przypalali gorącymi prętami, czasem wieszali za nadgarstki na drzewie. Traciłem przytomność. Modliłem się, by umrzeć – opisywał. W końcu został uznany z względnie nieszkodliwego i wylądował na półtora roku w zwykłym więzieniu. – Tam, można rzec, miałem komfort, mogłem ćwiczyć i pracować jako mechanik przy autach oficerów. Bieganie trzymało mnie przy zdrowych zmysłach – wspominał.

Po wyjściu z więzienia wrócił do drużyny kolarskiej. Formę miał. Pojechał na zawody do Niemiec. Tam został. – Zmęczył mnie brak wolności. Nawet jak zapuściłem włosy, to mi je golili. Musiałem uciec – powtarzał swoją historię. Następne cztery lata jeździł na rowerze w niemieckiej grupie. Do życia wystarczały mu grosze i uprzejmość ludzi, spał gdzie pozwolili, poza żelaznymi płucami niewiele miał. Jak dostał niemiecki paszport, poczuł, że musi jechać dalej, hen przed siebie. Tylko z plecakiem i rowerem. Pociągami i ciężarówkami.

Po drodze zaczął naprawiać świat. – Jak spotkałem w Maroku bezdomnego, to dałem mu swoje buty i ostatnie 2 dolary, tylko rower zostawiłem, by jechać dalej. Gdzieś w Afryce naprawiłem dach zniszczonej szkoły. Wszędzie spotykałem dobrych ludzi – mówił. Od portugalskiej rodziny dostał 2000 dolarów, przesłał je do Iranu, dla rodziny. W Kolumbii dentysta wyleczył mu za darmo zęby. W odblaskowej kamizelce z amerykańską i irańską flagą przejechał Chiny, Panamę, Francję, Nową Zelandię i wiele innych krajów, głosząc przesłanie pokoju i miłości. Potem napisali w amerykańskich gazetach – 85 pękniętych opon później, w 2002 roku odkrył USA.

Właściwie to nie odkrył, tylko w Monterrey w Meksyku poprosił o amerykańską wizę i czekał, ale przez trzy miesiące wizy nie dostał. Wsiadł więc na rower i pojechał na północ, na pustynię. Policji, która namierzyła go z helikoptera, powiedział, że się zgubił. Był w chwili ujęcia 27 km za granicą, w Arizonie.

Miał pecha, bo mijał właśnie rok od zamachu na World Trade Center, a samotny mężczyzna ze Środkowego Wschodu jadący przez pustynię na rowerze, to nie był zwyczajny widok. Policjant zobaczył obce rysy, namiot na bagażniku i gazetę z artykułem o Irańczyku okrążającym świat z misją pokojową. To są w Arizonie przyczyny, by sięgnąć po broń.

W areszcie spędził pięć miesięcy. Grzywny (5000 dolarów) za nielegalne przekroczenie granicy nie zapłacił, bo nie miał z czego. Pomógł biznesmen z Los Angeles David Hyslop, który gdzieś przeczytał o jego przygodach, skontaktował się i wsparł w kwestii uzyskania azylu. Reza Baluchi przekonał sędziego, że należy mu się wolność, ale na wszelki wypadek dodał obietnicę: dla upamiętnienie ofiar ataku z 11 września przebiegnie Amerykę, a jedyną własność, czyli rower, przekaże strażakom z Nowego Jorku, do muzeum.

Hyslop kupił sportowe ubrania, nagłośnił sprawę w mediach, poprosił o dotację Amerykanów irańskiego pochodzenia. Baluchi dostał od nich kilkanaście tysięcy dolarów i jeszcze dom na kółkach. Hyslop rzucił swą firmę, wsiadł za kierownicę. I ruszyli. – Ja jechałem i gotowałem posiłki. On biegł. Prawie 50 km dziennie, przez 124 dni – mówił nowy rzecznik biegacza. Dotarli do Nowego Jorku w drugą rocznicę ataku na wieże WTC. Mieli ze sobą 28 tys. dolarów zebrane po drodze dla Towarzystwa Pomocy Dzieciom, rower Baluchiego i psa znalezionego po drodze.

Stał się jakby sławny. W 2007 roku pobiegł drugi raz po Stanach Zjednoczonych, zbierając fundusze na szpital dziecięcy w Denver. Biegł 202 dni, przebiegł prawie 19 tys. km – tak dużo, bo trasę wyznaczył po obwodzie kraju, wzdłuż granic. Dwa lata później znów ruszył z Los Angeles do Nowego Jorku, by nie wyjść z wprawy.

Od tego czasu przygotowuje najbardziej wyjątkowy projekt – bieg przez wszystkie kraje świata. Takie ma marzenie, którego boją się przyjaciele. Wstępem ma być bieg w lutym 2013 roku z Jerozolimy na szczyt Mount Everest, trasa wiedzie przez Środkowy Wschód, także Iran. – Nie wiem, czy będę mógł tam pobiec, ale chcę spróbować po raz ostatni zobaczyć matkę. I szerzyć pokój. I pokazywać dzieciom, że wszystko mogą osiągnąć, w każdych okolicznościach – mówi bohater tej historii.

– Nikogo poza sobą nie słucha. Jego umysłem rządzi niezwykle wielka ambicja i wola osiągania sukcesu ponad wszelkie oczekiwania. Jest w tym dążeniu niemal biblijne przesłanie. Ale musi być trochę szalony, by podejmować się takich wyzwań, prawda? – mówi David Hyslop.

Reza Baluchi mieszka teraz w namiocie postawionym na skraju Doliny Śmierci w Kalifornii. Trenuje biegi w pustynnym upale.

Nazywa się Reza Baluchi. Ma 40 lat. Urodził się w mieście Rasht, na północy Iranu. Ósme, najmłodsze dziecko w rodzinie żyjącej ubogo z uprawy ryżu. Do szkoły siedem kilometrów w jedną stronę.

Pierwszy ważny bieg – ucieczka z domu. Miał osiem lat, dostał od matki lanie, dziś twierdzi, że zasłużył. Ale w gniewie pobiegł do Isfahanu, do wuja i ciotki, 450 kilometrów. Wujostwo przyjęło chłopaka pod dach, znów posłało do szkoły. Odwdzięczał się jak potrafił, po lekcjach biegł ponad 20 km do pracy u mechanika. Pieniądze oddawał. Dostał rower i wyszło, że do kolarstwa też ma talent. Nawet wzięli go do reprezentacji Iranu juniorów.

Pozostało jeszcze 88% artykułu
Lekkoatletyka
Klaudia Siciarz kończy karierę. Niespełniona nadzieja polskich płotków
Lekkoatletyka
Justyna Święty-Ersetic: Umiem obsłużyć broń. Życie wojskowe nie jest mi obce
Lekkoatletyka
Najlepsi lekkoatleci świata przyjadą do Torunia. „Osiągamy sufit”
Lekkoatletyka
Wielkie święto biegaczy. Półmaraton Warszawski znów zapisał się w historii
Materiał Partnera
Konieczność transformacji energetycznej i rola samorządów
Lekkoatletyka
Wojciech Nowicki nie składa broni. Dźwiga cztery samoloty miesięcznie