Kiedy dostałem zaproszenie na ten sezon, powiedziałem od razu, że może być ciężko, bo termin wypada tuż przed igrzyskami paraolimpijskimi, a ja muszę przed nimi poćwiczyć bieg na 100 metrów, nie 400. Na setkę nie biegłem od ponad roku, a poziom lekkoatletyki na paraolimpiadzie podnosi się w szalonym tempie. Ale Alfons powiedział, że to żaden problem, specjalnie dla mnie zrobią bieg na 100 m, żebym ze swoją życiówką 10,9 s nie przybiegł ostatni. Byłem piąty, a i czas 11,17 był niezły jak na bieg pod wiatr. Wystartowałem fatalnie, ale potem już było dobrze.
Prosto z Warszawy jedzie pan do Londynu?
Nie, rok temu miałem więcej czasu na spacery po mieście, teraz po mityngu od razu wyjeżdżam do Linzu. Tam startuję w poniedziałek wieczorem, a potem na dwa dni jadę do Włoch, do Gemmony, czyli mojego europejskiego domu, w którym spędzam kilka miesięcy w roku.
I z Gemmony już do Londynu.
Paraolimpiada nie blednie, gdy się już spróbowało igrzysk olimpijskich?
Nie, start w Londynie był spełnieniem marzeń, właściwie to wyprzedziłem marzenia. Zapamiętam to do końca życia. A poziom był niesamowity. Rok temu ze sztafetą 4x400 m zdobyliśmy w mistrzostwach świata w Daegu srebrny medal, a teraz ledwo awansowaliśmy do finału. Indywidualnie dobiegłem do półfinału, czyli plan wypełniłem. Było pięknie, nawet moja 89-letnia babcia przyjechała ze mną do Londynu. A paraolimpiada też będzie wyjątkowa. W końcu to Anglicy ją kiedyś wymyślili, już sprzedali rekordowo dużo biletów, na lekkoatletykę wszystkie. Nawet nie liczę na to, że znów uda się zdobyć złoto na 100, 200 i 400 m. Na setkę chciałbym być w pierwszej trójce, na 200 i 400 już mierzę w złoto. Wystartuję też w sztafecie 4x100 m, może uda nam się wygrać i pobić rekord świata.