Christian Hesch: zabawa w małego Armstronga

Z jednej strony są tacy jak Lance Armstrong. Z drugiej wyrobnicy sportu, którzy biorą EPO, by zarobić w lokalnym biegu 1500 dolarów. Jak Christian Hesch

Publikacja: 20.10.2012 01:01

Christian Hesch: zabawa w małego Armstronga

Foto: Fotorzepa, Pio Piotr Guzik

Hesch przyznał się, bo go złapano. I opowiedział historię, która daje do myślenia tak samo jak afery dopingowe z udziałem wielkich.

Ma 33 lata. Biega na poły zawodowo od 2001 roku. Jest gdzieś pośrodku między tymi, którzy w weekend wiążą sznurowadła i biegną dla zabawy, a tymi nielicznymi, którzy stają w pierwszym szeregu wielkich maratonów, mają kontrakty sponsorskie wielkich firm i dostają sześciocyfrowe kwoty startowego.

Hesch nie miał żadnego sponsora, ale biegał na cały etat, wybierając z bogatego amerykańskiego kalendarza imprezy, gdzie nagrody nie kusiły sław, ale dla średniaków wydawały się godne. Nie zarabiał jednak wiele, bo takich trochę sprytniejszych i trochę obrotniejszych było więcej.

Złamał reguły uczciwości po wypadku. W maju 2010 roku jechał na rowerze wzdłuż Highway 1 w Kalifornii. Został potrącony przez samochód. Miał dużo szczęścia, w zasadzie mógł zginąć, ale los był łaskawy. Wylądował dość miękko, skończyło się na sześciu szwach pod lewym łokciem, kilku głębokich ranach, otarciach i przesuniętym barku. Był w stanie wstać o własnych siłach. Ale nie mógł solidnie trenować przez pięć miesięcy.

Sezon umykał, Hesch postanowił sobie pomóc. Liczył: trzy tygodnie zastrzyków, trzy tygodnie treningu, zostają dwa jesienne tygodnie na starty i poprawę stanu portfela. A potem wszystko znika z organizmu, teoretycznie.

Wybrał EPO – erytropoetyna pomogła niejednemu w zwiększeniu liczby czerwonych ciałek we krwi. Kupno EPO to w Południowej Kalifornii żaden problem. I jest względnie tanio. Wystarczyło pojechać do wskazanej przez kolegów biegaczy apteki. Znalazł jednak inną aptekę, jeszcze tańszą, w Meksyku, w Tijuanie. Jeździł trzy razy. Za pierwszym razem kupił 18 fiolek, w każdej centymetr sześcienny środka, kosztowało 400 dolarów. Miało starczyć na miesiąc. W łazience przymocował fiolki taśmą do uda, zakrył spodenkami i, trochę zdenerwowany, wrócił przez granicę. Potem wwoził już zwyczajnie, w kieszeni.

Sportowcy i naukowcy mówią, że widoczny efekt daje już sześć dawek. Hesch rok wcześniej studiował trochę medycynę, chciał być sanitariuszem. Wiedzy starczyło, by samodzielnie ułożyć własny program dopingowy. Ułożył, zrobił zastrzyki.

W połowie września 2010 roku, miesiąc po rozpoczęciu pierwszego cyklu podniósł stężenie czerwonych krwinek o kilkanaście procent. Sprawdzanie tego parametru też było proste – lokalna klinika oferowała w ramach promocji anonimowe testy krwi. Poszedł do kliniki mając przygotowaną historyjkę o tym, że bada skutki treningu wysokogórskiego.

Fachowcy od dopingu mówili potem, że Hesch przygotował program dopingowy w starym stylu – wedle zasady: więcej EPO znaczy lepiej. Gdyby miał więcej wiedzy i testów, wiedziałby, że dopingował się nadmiarowo i trochę bez sensu. Oczekiwany duży postęp przyszedł, ale dopiero po prawie dwóch latach i trzech cyklach zastrzyków.

Wystartował w sierpniu tego roku w półmaratonie w Providence (Rhode Island). Wśród 5000 uczestników faworytami byli Etiopczycy Fikadu Lemma i Demesse Tefera. Hesch czaił się za nimi, początkowo nogi miał ospałe, myślał, że to efekt biegu na milę w Pittsburgu, cztery dni wcześniej, gdy był na mecie czwarty.

W Providence po raz pierwszy poczuł moc w drugiej połowie dystansu. Poczuł lekkość biegania, jaką oglądał wcześniej tylko u mistrzów z Afryki. Nagle wydało mu się, że pierwsze mile to była przebieżka, przyspieszył, zostawił rywali, przed nim był tylko Lemma. Po 16 kilometrach Etiopczyk spytał, czy nie zechciałby trochę popracować jako lider. Hesch przyspieszył raz, potem drugi i nagle zobaczył, że ostatni rywal ledwie truchta na poboczu. Tuż przed metą Hesch padł jak długi, nosem przy asfalcie i z radości wykonał jeszcze pięć pompek. Widząc za plecami zryw Lemmy, wstał i przerwał taśmę.

Więcej biegów nie wygrał. Koledzy z drużyny biegowej z Los Angeles znaleźli w jego bagażu pustą fiolkę z Tijuany. Któryś spytał, kiedy Christian zrobi badanie krwi przez Amerykańską Agencję Antydopingową (USADA). Kontroler zadzwonił pierwszy, we wrześniu. Hesch początkowo myślał, że pójdzie w zaparte. Przez ponad dwa i pół roku nikt go nie badał, nawet jak startował w mistrzostwach kraju na 5 km w Nowym Jorku, ani jak raz reprezentował USA w czasie niezbyt ważnego biegu w Irlandii.

Przestraszył się, gdy zobaczył jak USADA potraktowała Armstronga. Zrozumiał, że walka prawna będzie kosztowna. Poddał się, opowiedział wszystko i 26 września dostał z agencji zakaz startów do czasu ustalenia winy i kary. Grożą mu 2 lata dyskwalifikacji, standard za pierwszą wpadkę.

Mówi, że dziś żałuje, że stracił przyjaciół z klubu, że nie wróci na start wielu biegów, bo teraz organizatorzy coraz częściej dodają do regulaminu punkt, że dopingowiczom, nawet skruszonym, pozwalają biec, ale nie wypłacą nagród finansowych, nie oddadzą kosztów pokoju hotelowego i diet.

– Muszę to zaakceptować, zrobiłem to, choć w zasadzie po to, by pozbyć się skutków wypadku. Przynajmniej mogę iść spokojnie spać. No i kiedyś będę mógł pobiec jeszcze raz, w pełni czysty. Bo tak naprawdę nie było to takie trudne pobiec na moim poziomie bez niedozwolonego wspomagania – mówił dziennikarzowi.

Na razie bilans ma taki: 54 dawki EPO w organizmie, dwa lata kłucia się w żyły, zwykle w samochodzie na autostradzie. Przez cała karierę zarobił bieganiem prawie 40 tys. dolarów w 75 biegach ulicznych. Wychodzi jakieś 3600 dolarów na rok. I teraz uważa, że raczej nie było warto bawić się w małego Armstronga.

Hesch przyznał się, bo go złapano. I opowiedział historię, która daje do myślenia tak samo jak afery dopingowe z udziałem wielkich.

Ma 33 lata. Biega na poły zawodowo od 2001 roku. Jest gdzieś pośrodku między tymi, którzy w weekend wiążą sznurowadła i biegną dla zabawy, a tymi nielicznymi, którzy stają w pierwszym szeregu wielkich maratonów, mają kontrakty sponsorskie wielkich firm i dostają sześciocyfrowe kwoty startowego.

Pozostało jeszcze 92% artykułu
Lekkoatletyka
Klaudia Siciarz kończy karierę. Niespełniona nadzieja polskich płotków
Lekkoatletyka
Justyna Święty-Ersetic: Umiem obsłużyć broń. Życie wojskowe nie jest mi obce
Lekkoatletyka
Najlepsi lekkoatleci świata przyjadą do Torunia. „Osiągamy sufit”
Lekkoatletyka
Wielkie święto biegaczy. Półmaraton Warszawski znów zapisał się w historii
Materiał Partnera
Konieczność transformacji energetycznej i rola samorządów
Lekkoatletyka
Wojciech Nowicki nie składa broni. Dźwiga cztery samoloty miesięcznie