Oficjalny komunikat jest taki: w środę 12 grudnia 2012 roku w stolicy Kataru Oscar Pistorius pokonał konia pełnej krwi arabskiej w rywalizacji na dystansie 100 m. Biegacz dobrze wystartował – podali precyzyjnie sprawozdawcy – i osiągnąwszy wyraźną przewagę do połowy dystansu, niewiele z niej stracił do mety, wygrywając nieco ponad sekundę.
Przypomniała się krótka, ale wyrazista historia biegów ludzi przeciw koniom. Najważniejszy zapis dotyczy oczywiście sławnego Amerykanina Jesse'ego Owensa, poczwórnego złotego medalisty olimpijskiego z Berlina. Owens wygrał w swej ojczyźnie w latach 40. kilka wyścigów ze wierzchowcami na dystansie 100 jardów. Twierdził nawet, że wolał biegać z rumakami pełnej krwi, bo te bardziej bały się strzału startera i z tego powodu miały gorszy start. Tak zarabiał na chleb. – Ludzie mówili, że te wyścigi degradowały wartość moich tytułów mistrza olimpijskiego, ale co miałem wtedy robić? Trzymałem w domu cztery złote krążki, ale nie mogłem ich zjeść – tłumaczył wtedy krytykom.
Ściganie z końmi pojawiało się potem w przekazach medialnych jeszcze kilka razy. W 1980 roku w Llanwrtyd Wells (jak nazwa wskazuje, to w środkowej Walii) wymyślono nawet wyścig masowy ludzi przeciw jeźdźcom na dystansie niemal maratońskim, czyli 22 mil, w trudnym terenie. Zawody trwają do dziś i, jeśli kto ciekaw, tylko dwa razy wygrali ludzie, w 2004 roku niejaki Huw Lobb (dostał w nagrodę 25 tys. funtów szterlingów), a trzy lata później Florian Holzinger. Siły w tej walce nie są całkiem równe, ludzi startuje nawet i pięć setek, koni najwyżej 50.
W 2010 roku pojedyncze wyzwanie rzucił koniowi niezły sprinter brytyjski Jamie Baulch, srebrny medalista olimpijski w sztafecie 4x100 m z Atlanty. Rzecz działa się na torze wyścigów konnych w Kempton Park. Baulch przegrał na dystansie 100 m o pół sekundy, ale tłumaczy go fakt, że miał 37 lat i trochę odłożył treningi na bok. W mistrzowskiej formie zapewne pokonałby zwierzę, bo siedmioletni rumak zwykle przebiegał ten dystans w 12 sekund. Poza tym pomni dawnych uwag Jesse'go Owensa sędziowie wyrównali szanse rywali na starcie, rezygnując ze strzału pistoletowego - zastąpiło go machnięcie flagą.
Dodajmy jeszcze, że wyścig zorganizowano w szczytnym celu, bo premia (10 tys. funtów) poszła po połowie na fundusz kontuzjowanych dżokejów oraz na potrzebujące pomocy dzieci z ubogich rodzin.