Tym razem Bolt nie bił rekordów, raczej oszczędzał nogi, by zdrowia wystarczyło na komercyjne mityngi, w których wkrótce będzie pomnażał potrójne złoto z Moskwy, ale i tak został władcą zawodów.
Jego nazwisko to był największy magnes dla publiczności, także rosyjskiej. Łużniki w weekend kończący mistrzostwa były wreszcie prawie pełne. W nagrodę zobaczyły, jak jamajski szybkobiegacz w sobotę wygrał sprint na 200 m i w niedzielę kończył zwycięsko sztafetę 4x100 m. Trzy razy złoto, król bieżni nie zawiódł.
Sukces na 200 m przyszedł mu łatwo, jak niemal zawsze. Usain Bolt popędził z pełną mocą tylko za wiraż, potem dał sobie odpocząć, dlatego jego kolega z drużyny, młody Warren Weir, mógł poczuć adrenalinę i mieć wrażenie, że dogania mistrza. Bolt miał czas 19,66, wicemistrz 19,79, poza nimi bariery 20 sekund nie złamał nikt.
– Kiedy wbiegłem na prostą, poczułem zmęczenie, moje nogi stały się trochę ciężkie. Trener mówił, żebym w takiej sytuacji nie forsował się za bardzo, więc dałem sobie nieco luzu. Właśnie z wygrywania na siłę biorą się kontuzje – wyjaśnił swoje podejście Usain.
Cieszył się z drugiego złotego medalu długo. Innych mistrzów sędziowie dyskretnie usuwali z bieżni po rundzie honorowej, ale Bolta nie śmieli. Dlatego mógł przez ponad 20 minut wykonać zwyczajowy show: robić miny i gesty do kamer, fotki z żeńską sztafetą Wielkiej Brytanii oraz pstrykać pożyczonym aparatem pamiątkowe zdjęcia Weirowi.