Kiedyś ścigali się razem z biegaczami, ale skoro jest ich coraz więcej, to mają już własne zawody i własną publiczność. O handbike'u, czyli o połączeniu wózka inwalidzkiego i roweru, usłyszano po raz pierwszy nad Wisłą w 1998 roku, gdy jeden z polskich zawodników zobaczył na zagranicznych zawodach sprzęt demonstrowany przez Amerykanów. Od klasycznego wyścigowego wózka inwalidzkiego różniło go wiele, przede wszystkim ręczny napęd korbowy umieszczony z przodu. Osoby, które spróbowały, od razu doceniły wygodę rozwiązania, łatwość kierowania i przyjemność jazdy.
W zawodach dla sportowców na wózkach miało to znaczenie także dlatego, że ręczne rowery wyrównują szanse osób z różnym poziomem niepełnosprawności. Pierwszy polski wózkorower powstał więc zimą 1998/1999 roku i ponoć służy właścicielowi do dziś. Są modele mające z tyłu jedno koło i dwa z przodu, ale klasyka to dwa koła z tyłu. Mają zwykle od 20 do 27 cali. Pozycja podczas jazdy siedząca lub półleżąca. Napęd korbami na koło przednie, piasta wielobiegowa. Hamulce porządne, bo prędkości wyczynowców budzą szacunek. Są też wersje z amortyzatorami, do jazdy górskiej, są nawet odmiany z silnikami spalinowymi lub elektrycznymi. Zwykły ręczny wózkorower waży kilkanaście kilogramów, te wyczynowe oczywiście mniej.
Polacy od lat liczyli się w wyścigach na klasycznych wózkach (sukcesy Bogdana Króla w maratonie nowojorskim), na nowym sprzęcie też szybko dogonili świat. W pierwszej dekadzie XXI wieku w Polsce pojawili się także krajowi producenci handbike'ów, ten rozwój podkreślały sukcesy Jarosława Roli (w 2006 roku wjechał na Śnieżkę) i Arkadiusza Skrzypińskiego, który jako pierwszy wygrał zawody Pucharu Świata i ze Zbigniewem Wandachowiczem rozpoczął polskie starty w kolarskich mistrzostwach świata. Skrzypiński wygrywał maratony w Nowym Jorku i Bostonie, jeśli czegoś brakowało, to sukcesów paraolimpijskich (w Pekinie Polacy nie wystartowali), ale i te pojawiły cztery lata później, w Londynie.
Twarzą kolejnego pokolenia polskich mistrzów wyścigów na karbonowych trójkołowcach stał się Rafał Wilk. Kibice sportu żużlowego dobrze go znali – jeździł długo w Stali Rzeszów, potem w kilku innych klubach, wracał do Rzeszowa. Wypadek miał 3 maja 2006 roku, podczas meczu ligowego. Stracił po nim władzę w nogach. Koniec kariery żużlowej w jego przypadku oznaczał początek nowej przygody, dziś mówi, że lepszej. Najpierw jeździł na nartach jednośladowych, potem odkrył handbike.
Do sukcesów popędził bardzo szybko. Kilka lat treningów i zaczął wygrywać w mistrzostwach Polski, w pierwszym starcie w mistrzostwach świata zajął szóste miejsce w jeździe na czas, zwyciężał w zawodach Pucharu Europy, był drugi w maratonie w Nowym Jorku, w końcu zdobył w ubiegłym roku Puchar Świata (w tym go obronił). Najwięcej sławy przyniósł mu start podczas igrzysk paraolimpijskich w Londynie. Zdobył dwa złote medale: w jeździe na czas na 16 km i w wyścigu ze startu wspólnego (64 km).