Sprintem na dno

Gigantem bieżni był trzy dni. Jednym z największych oszustów pozostaje od ćwierć wieku. Dziś namawia, by grać fair, ale mało kto go słucha.

Publikacja: 06.10.2013 10:43

Seul, 1988: Ben Johnson po biegu, który najpierw przyniósł mu sławę, a potem infamię. To było 25 lat

Seul, 1988: Ben Johnson po biegu, który najpierw przyniósł mu sławę, a potem infamię. To było 25 lat temu

Foto: AFP, afp afp afp afp

– Nazywam się Benjamin Sinclair Johnson Junior i ten rekord świata przetrwa 50, a może nawet 100 lat – takimi słowami Kanadyjczyk rozpoczął konferencję po wygraniu biegu na 100 m w finale igrzysk w Seulu. Nikt się nie dziwił. Kilkanaście minut wcześniej jego triumf nad broniącym tytułu Carlem Lewisem oglądało 70 tysięcy widzów na stadionie i setki milionów przed telewizorami. 9,79 sekundy oznaczało złamanie kolejnej granicy ludzkich możliwości. Kanadyjskie media natychmiast nazwały go „skarbem narodowym”.

Johnson i Lewis – przed IO 1988 te dwa nazwiska były na ustach wszystkich. Pierwszy miał piorunujący start, drugi wyborny finisz. To właśnie na drugiej części dystansu Amerykanin wygrywał z Kanadyjczykiem w ośmiu z dziewięciu pierwszych pojedynków. Jednym z nich był zwycięski finał 100 m podczas igrzysk w Los Angeles (1984). Dominacja Amerykanina skończyła się w 1986 roku. Przed rozgrywanymi rok później w Rzymie mistrzostwami świata Johnson wygrał aż pięć z sześciu bezpośrednich startów. Na Stadionie Olimpijskim biegł w innej klasie. Najpierw był nieprawdopodobny czas reakcji – 0,129 sekundy, później równie zachwycający rekord świata – 9,83.

Po MŚ zarabiający blisko pół miliona dolarów miesięcznie Kanadyjczyk cieszył się życiem, Amerykanin zaś szukał wymówek. Początkowo twierdził, że jego rywal popełnił falstart, następnie słabszą dyspozycję złożył na karb problemów z żołądkiem, w końcu sięgnął po argument znacznie większego kalibru. – W tych zawodach byli złoci medaliści, którzy stosują doping. Bieg na 100 m będzie analizowany przez wiele lat, z więcej niż jednego powodu – mówił Lewis dla BBC.

Przed igrzyskami w Seulu oba obozy prowadziły już otwartą wojnę. Początek roku był fatalny dla Kanadyjczyka. W lutym naciągnął ścięgno podkolanowe, w maju kontuzja się odnowiła. Kiedy w sierpniu wielcy rywale znów stanęli na starcie obok siebie, Amerykanin był poza zasięgiem. Wygrał z wynikiem 9,93, a mistrz świata finiszował dopiero trzeci, z czasem 10,00. – Złoto w biegu na 100 m jest moje. Nigdy więcej nie przegram z Johnsonem – zapowiadał Lewis miesiąc przed olimpijskim starciem. Lepszej promocji IO 1988 mieć nie mogły.

Po przylocie do Seulu każdy krok Kanadyjczyka śledził tłum. Miejsce, w którym trenował, udało się utrzymać w tajemnicy przez trzy dni. Kiedy także tam dotarli dziennikarze, sprinter przeniósł się na bieżnię w pobliżu wioski olimpijskiej i ćwiczył w światłach reflektorów. Przed finałem dobry nastrój go nie opuszczał. – Kiedy pistolet wypali, bieg się skończy – przewidywał.

Z bloków startowych wyszli prawie jednocześnie. Po 20 metrach Kanadyjczyk wyprzedzał Amerykanina o 0,09. Między 30. a 40. metrem dołożył jeszcze 0,03. Do 80. metra mknął szybciej niż mistrz olimpijski sprzed czterech lat, przed finiszem miał nad nim dwa metry przewagi. Tuż przed metą Johnson obrócił głowę, po raz pierwszy od startu spojrzał na Lewisa i podniósł rękę w geście triumfu. Zegar zatrzymał się na wyniku 9,79. Rezultat Lewisa o 0,13 gorszy. Czterech zawodników pokonało dystans w czasie poniżej 10 sekund.

– Rekord świata można stracić. Ale złoty medal to coś, czego nikt ci nie odbierze – mówił Johnson. Mylił się. Trzy dni później gruchnęła wieść, że w próbce moczu Kanadyjczyka znaleziono ślady stanozololu z grupy sterydów metabolicznych. Tego samego dnia w jego pokoju hotelowym działacze MKOl zażądali zwrócenia złotego krążka. Za pierwszym ciosem poszły kolejne – dwuletnia dyskwalifikacja i usunięcie rekordu z olimpijskich tabel.

Wiadomość o dopingu Johnsona była szokiem, bo nigdy przedtem nie złapano na dopingu mistrza olimpijskiego. W jednej chwili finałowy bieg z „najwspanialszego” zmienił się w „najbrudniejszy”. Kanadyjczyk przyznał się do stosowania nielegalnego wspomagania od 1981 roku, także podczas mistrzostw w Rzymie (odebrano mu i tytuł, i rekord). Twierdził jednak, że przeprowadzone podczas igrzysk testy powinny dać wynik negatywny. – Przestałem brać sterydy sześć tygodni wcześniej. Nie byłbym tak głupi, żeby robić to bliżej startu – podkreślał.

Pewne jest tylko to, że w latach 1986–1988 żaden z 19 przeprowadzonych u niego testów nie wykazał jakichkolwiek nieprawidłowości. Może więc Johnson i prowadzący go trener Charlie Francis rzeczywiście znali się na dopingowym fachu. A może po latach krycia dopingu przez władze lekkiej atletyki stał się kozłem ofiarnym.

Jest jeszcze jedna wersja wydarzeń. – Sabotaż. Chcieli nas dopaść już w Rzymie, udało się w Seulu – mówił Francis, a Johnson opowiadał o „tajemniczym mężczyźnie”, który w laboratorium antydopingowym podał mu piwo z pigułką stanozololu. Później biegacz zidentyfikował go jako Andre Jacksona, członka sztabu Lewisa. Dowodów na sabotaż nie ma, choć nie ulega wątpliwości, że Amerykanom nie pasował zamknięty w sobie emigrant z Jamajki, który zrzucił z piedestału ich sportową ikonę.

Sam Lewis nie ustawał w krytyce rywala-dopingowicza. Hipokryzja wyszła na jaw po latach. Amerykanin w ogóle nie powinien w Seulu startować. Przed igrzyskami trzy pobrane od Lewisa próbki dały wynik pozytywny, ale działacze amerykańscy dopuścili go do startu. – To były inne czasy. Takich jak ja były setki. Wszystkich traktowano w ten sam sposób – tłumaczył Lewis. Teraz wiemy, że w finale oprócz Johnsona i Lewisa na dopingu biegło też czterech innych zawodników. Czystych było tylko dwóch.

Po dwuletnim zawieszeniu Johnson wrócił na bieżnię, ale na igrzyskach w Barcelonie (1992) nie wszedł nawet do finału. Kiedy jego wyniki się poprawiły, ponownie został złapany na dopingu i tym razem zdyskwalifikowano go dożywotnio.

Dziś znów o nim głośno, a to za sprawą udziału w kampanii antydopingowej. Do sportu fair namawiał między innymi, stojąc na bieżni stadionu w Seulu. A potem wypalił: – Nieważne, co myśli MKOl. Moim zdaniem tamten finał był zdecydowanie najlepszy w historii.

– Nazywam się Benjamin Sinclair Johnson Junior i ten rekord świata przetrwa 50, a może nawet 100 lat – takimi słowami Kanadyjczyk rozpoczął konferencję po wygraniu biegu na 100 m w finale igrzysk w Seulu. Nikt się nie dziwił. Kilkanaście minut wcześniej jego triumf nad broniącym tytułu Carlem Lewisem oglądało 70 tysięcy widzów na stadionie i setki milionów przed telewizorami. 9,79 sekundy oznaczało złamanie kolejnej granicy ludzkich możliwości. Kanadyjskie media natychmiast nazwały go „skarbem narodowym”.

Pozostało jeszcze 92% artykułu
Lekkoatletyka
Cztery medale Polaków na halowych mistrzostwach Europy. Sukces czy porażka?
Lekkoatletyka
Halowe mistrzostwa Europy. Złota Anna Wielgosz, Ewa Swoboda tuż za podium
Lekkoatletyka
Halowe mistrzostwa Europy. Maksymilian Szwed z medalem i rekordem Polski
Lekkoatletyka
Halowe mistrzostwa Europy. Jakub Szymański ze złotem, brązowa Pia Skrzyszowska
Materiał Promocyjny
Konieczność transformacji energetycznej i rola samorządów
Lekkoatletyka
Halowe mistrzostwa Europy. Skromne nadzieje młodej reprezentacji Polski
Materiał Promocyjny
Sezon motocyklowy wkrótce się rozpocznie, a Suzuki rusza z 19. edycją szkoleń