– Nazywam się Benjamin Sinclair Johnson Junior i ten rekord świata przetrwa 50, a może nawet 100 lat – takimi słowami Kanadyjczyk rozpoczął konferencję po wygraniu biegu na 100 m w finale igrzysk w Seulu. Nikt się nie dziwił. Kilkanaście minut wcześniej jego triumf nad broniącym tytułu Carlem Lewisem oglądało 70 tysięcy widzów na stadionie i setki milionów przed telewizorami. 9,79 sekundy oznaczało złamanie kolejnej granicy ludzkich możliwości. Kanadyjskie media natychmiast nazwały go „skarbem narodowym”.
Johnson i Lewis – przed IO 1988 te dwa nazwiska były na ustach wszystkich. Pierwszy miał piorunujący start, drugi wyborny finisz. To właśnie na drugiej części dystansu Amerykanin wygrywał z Kanadyjczykiem w ośmiu z dziewięciu pierwszych pojedynków. Jednym z nich był zwycięski finał 100 m podczas igrzysk w Los Angeles (1984). Dominacja Amerykanina skończyła się w 1986 roku. Przed rozgrywanymi rok później w Rzymie mistrzostwami świata Johnson wygrał aż pięć z sześciu bezpośrednich startów. Na Stadionie Olimpijskim biegł w innej klasie. Najpierw był nieprawdopodobny czas reakcji – 0,129 sekundy, później równie zachwycający rekord świata – 9,83.
Po MŚ zarabiający blisko pół miliona dolarów miesięcznie Kanadyjczyk cieszył się życiem, Amerykanin zaś szukał wymówek. Początkowo twierdził, że jego rywal popełnił falstart, następnie słabszą dyspozycję złożył na karb problemów z żołądkiem, w końcu sięgnął po argument znacznie większego kalibru. – W tych zawodach byli złoci medaliści, którzy stosują doping. Bieg na 100 m będzie analizowany przez wiele lat, z więcej niż jednego powodu – mówił Lewis dla BBC.
Przed igrzyskami w Seulu oba obozy prowadziły już otwartą wojnę. Początek roku był fatalny dla Kanadyjczyka. W lutym naciągnął ścięgno podkolanowe, w maju kontuzja się odnowiła. Kiedy w sierpniu wielcy rywale znów stanęli na starcie obok siebie, Amerykanin był poza zasięgiem. Wygrał z wynikiem 9,93, a mistrz świata finiszował dopiero trzeci, z czasem 10,00. – Złoto w biegu na 100 m jest moje. Nigdy więcej nie przegram z Johnsonem – zapowiadał Lewis miesiąc przed olimpijskim starciem. Lepszej promocji IO 1988 mieć nie mogły.
Po przylocie do Seulu każdy krok Kanadyjczyka śledził tłum. Miejsce, w którym trenował, udało się utrzymać w tajemnicy przez trzy dni. Kiedy także tam dotarli dziennikarze, sprinter przeniósł się na bieżnię w pobliżu wioski olimpijskiej i ćwiczył w światłach reflektorów. Przed finałem dobry nastrój go nie opuszczał. – Kiedy pistolet wypali, bieg się skończy – przewidywał.