Reklama
Rozwiń

Francuski skok do historii

Renaud Lavillenie. Od tygodnia rekordzista świata w hali. W marcu, mimo kontuzji, chce przyjechać do Sopotu, by bronić tytułu.

Aktualizacja: 21.02.2014 18:21 Publikacja: 21.02.2014 18:12

Francuski skok do historii

Foto: ROL

- Nawet gdybym miał skakać na jednej nodze, i tak dam z siebie wszystko. Nie poddam się – zapowiedział mistrz olimpijski z Londynu. Jeśli wystartuje w Ergo Arenie (7–9 marca), będzie jedną z największych gwiazd i zdecydowanym faworytem do zwycięstwa w konkursie skoku o tyczce. Kontuzje wykluczyły już jego najgroźniejszych rywali, srebrnego i brązowego medalistę z Londynu: Niemców Bjoerna Otto i Raphaela Holzdeppe, z którym przed rokiem przegrał w Moskwie walkę o tytuł mistrza świata.

Bubka jest dumny

Kontuzja Lavillenie to efekt ambicji tyczkarza. Tydzień temu w Doniecku, na oczach legendarnego Siergieja Bubki, organizatora mityngu, pobił o centymetr 21-letni rekord Ukraińca w hali (do cara tyczki należy także rekord na stadionie – 6,14).

– Przymierzał się do tego od kilku lat. Tylko on mógł to zrobić – przyznał Bubka. – Jestem szczęśliwy, że udało mu się w moim rodzinnym mieście. To wielki dzień, fantastyczny wyczyn. Jestem z niego dumny. On daje przykład i inspiruje innych.

Wysokość 6,16 Lavillenie pokonał bez problemów – już w pierwszej próbie, ale podczas atakowania poprzeczki zawieszonej na 6,21 zamiast na zeskok spadł na rozbieg i uszkodził lewą kostkę. Pierwsze informacje były niepokojące, mówiono nawet, że lekarze rozważają operację. Halę opuszczał o kulach. Ale jego ojciec i były trener Gilles Lavillenie szybko uspokoił, że syn powinien wrócić do treningów przed halowymi MŚ w Sopocie. Nic nie stoi więc na przeszkodzie, by bronił złota wywalczonego dwa lata temu w Stambule. Zdobył je w podobnych okolicznościach – trzy miesiące po złamaniu ręki.

Rok 2014 zaczął od poprawienia w Rouen rekordu życiowego i Francji – 6,04. – Wróciłem do hotelu o 1.30 i nie mogłem zasnąć. O trzeciej nad ranem włączyłem nagrania ze swoimi skokami. O szóstej moje oczy wciąż były otwarte. Konkurs cały czas rozgrywał się w mojej głowie – dzielił się wrażeniami w swoim blogu, który od ubiegłego roku prowadzi na stronie międzynarodowej federacji lekkoatletycznej (iaaf.org).

Przed kolejnym startem, mityngiem Pedro's Cup, twierdził, że nie jest jeszcze gotowy, by zbliżyć się do osiągnięć Bubki.

– To fenomen jakich mało. Moim zdaniem jego rekordy przetrwają wiele lat. Dziś od niego dzieli mnie jeszcze sporo, ale wierzę, że nadejdzie taki dzień, w którym zmierzę się z wysokością 6,16 – mówił pod koniec stycznia. W Bydgoszczy starał się z nią zmierzyć, ale żadna z trzech prób nie była udana. Zaliczył jedynie 6,08. – Jeśli już decyduję się na jakieś podejście, nie robię tego pod publiczkę – zastrzega. Teraz przekonuje, że jego celem są nie tylko kolejne rekordy, ale regularne skakanie powyżej 6 metrów.

Rodzinna tradycja

Urodził się w 1986 roku w Barbezieux-Saint-Hilaire, małym miasteczku w południowo-zachodniej Francji, niedaleko Bordeaux. Lekkoatletykę zaczął uprawiać w wieku siedmiu lat, ale skok o tyczce wybrał dopiero jako 15-latek. Ćwiczył pod okiem ojca. Tyczka to rodzinna tradycja, młodszy o pięć lat brat Valentin też skacze. Rok temu na igrzyskach frankofońskich zdobył złoto, na MŚ w Moskwie był 11. Jego życiowe rekordy to 5,65 na stadionie i 5,70 w hali.

Renaud postępy robił wolno. 2003 rok – 4,30; 2004 – 4,60; 2005 – 4,70. Daleko od wyniku pozwalającego myśleć o mistrzostwie świata juniorów – 5,50.

Przełom nastąpił dwa–trzy lata później, kiedy zaczął skakać powyżej 5,40. W 2009 roku wygrał pierwsze ważne zawody – halowe mistrzostwa Europy w Turynie (5,81). Kilka miesięcy potem przekroczył sześć metrów, pokazując swój wielki potencjał. Kolejne tytuły i medale były tylko kwestią czasu: brąz na MŚ w Berlinie (2009), złoto na ME w Barcelonie (2010) i HME w Paryżu (2011), ponownie brąz na MŚ w Daegu (2011), gdzie mistrzem został Paweł Wojciechowski. W Diamentowej Lidze był jednak bezkonkurencyjny, od czterech lat zwycięża w klasyfikacji generalnej. Na igrzyskach w Londynie skoczył 5,97, ustanawiając nowy rekord olimpijski i zostając trzecim mistrzem z Francji. W 1984 roku złoto w Los Angeles zdobył Pierre Quinon, a 12 lat później w Atlancie wygrał Jean Galfione.

Człowiek, który fruwa

Lavillenie kocha szybką jazdę motocyklem („to szalone i nie do opisania" – mówi), wystartował nawet w słynnym 24-godzinnym wyścigu Le Mans. Jego zespół chciał przede wszystkim dojechać do mety, a zajął 25. miejsce w klasyfikacji generalnej i 13. w swojej kategorii.

Lubi adrenalinę, więc kiedy przyjaciel, były tyczkarz, a obecnie instruktor pilotażu w armii, zaproponował mu lot Epsilonem TB 30, samolotem wykorzystywanym do szkoleń, nie odmówił. – To było wspaniałe. Pozwolił mi nawet przejąć stery, wykonałem z nim kilka ewolucji. Czułem wiatr we włosach, 2000 metrów nad ziemią. Może nie uwierzycie, ale pierwszy raz w życiu leciałem samolotem – cieszył się jak dziecko Lavillenie.

Jego wpis na Twitterze, po tym jak poprawił wynik Bubki, był udostępniany ponad 19 tys. razy. To rekord nad Loarą. W sobotę widzowie francuskiego Canal+ będą mogli obejrzeć krótki film o swoim nowym bohaterze.

– To człowiek, który fruwa – płakał w Doniecku ze wzruszenia reżyser Cedric Klapisch, kończąc zdjęcia do swojego niespełna 30-minutowego dzieła. Chciał zrobić dokument o przygotowaniach sportowca do igrzysk w Rio de Janeiro, ale – jak to często bywa – życie napisało lepszy scenariusz.

Lekkoatletyka
Diamentowa Liga. Armand Duplantis i Jakob Ingebrigtsen wrócą do Polski po pierścień
Lekkoatletyka
Sebastian Chmara prezesem PZLA. Nie miał konkurencji
Lekkoatletyka
Medal po latach. Polacy trzecią drużyną Europy w Gateshead
Lekkoatletyka
Ile kosztuje sprzęt do biegania? Jak i gdzie trenować? Odpowiedzi w Zakopanem
Materiał Promocyjny
Najlepszy program księgowy dla biura rachunkowego
Lekkoatletyka
Rebecca Cheptegei nie żyje. Olimpijka została podpalona żywcem
Materiał Promocyjny
„Nowy finansowy ja” w nowym roku