Cudowna drużyna pana Jana

100 lat temu, 28 marca 1914 roku w Warszawie urodził się Jan Mulak. To on po wojnie stworzył legendarny Wunderteam, z którego byliśmy dumni w latach 50. i 60.

Publikacja: 29.03.2014 18:30

Jan Mulak – działacz PPS oraz trener i twórca reprezentacji Polski lekkoatletów znanej jako Wunderte

Jan Mulak – działacz PPS oraz trener i twórca reprezentacji Polski lekkoatletów znanej jako Wunderteam

Foto: Rzeczpospolita

Mulak mógł być nawet premierem. No, może ministrem sportu, ale takiej funkcji w latach 40. ubiegłego wieku w Polsce nie było. Zresztą, chociaż poglądy miał sprecyzowane, bywał niepokorny. Urodził się w Warszawie, spędził w tym mieście niemal całe życie. Mógłby być bohaterem filmu Andrzeja Wajdy „Pokolenie", według scenariusza Bohdana Czeszki. Tyle że Czeszko należał do PPR, a Mulak do PPS.

Kiedy wybuchła wojna, Mulak miał 25 lat i już zdążył zachłysnąć się lewicowością. Było z nim trochę tak, jak z Kazimierzem Górskim we Lwowie. Górski grał w Robotniczym Klubie Sportowym, który był mu bliski geograficznie i ideowo. Był z tego dumny. Klub zrzeszał młodych ludzi z niezamożnych, zwłaszcza kolejarskich rodzin, którzy, wychodząc na boisko, mogli wykazać wyższość nad rówieśnikami z dobrych domów.

Mulak z tych samych powodów trafił do założonego w roku 1921 przez robotników i studentów Sportowego Klubu Robotniczo-Akademickiego SKRA, który miał przy Okopowej wciśnięte między cmentarze boisko, nazywane Placem Nędzy. Jednymi z najbardziej znanych działaczy Skry byli lekarze społecznicy: Mieczysław Michałowicz i jego syn Jerzy. Mieczysław to profesor Uniwersytetu Warszawskiego, założyciel Towarzystwa Pediatrycznego, przed wojną senator, po wojnie poseł do Krajowej Rady Narodowej i Sejmu. Związany był z Polską Partią Socjalistyczną i Stronnictwem Demokratycznym, które zakładał m.in. z Wincentym Rzymowskim.

Człowiek lewicy

Syn Mieczysława Jerzy Michałowicz to postać wielka i tragiczna. Grał w Skrze w piłkę i uprawiał lekkoatletykę, ale też był lekarzem pediatrą. Podczas kontaktu z chorym dzieckiem zaraził się od niego i zmarł w 1936 roku, mając zaledwie 33 lata. Podobnie jak ojciec angażował się w działalność polityczną. Był nawet członkiem najwyższych władz PPS. Po wojnie Jerzy Michałowicz stał się znakomitym wzorem na patrona. Turnieje dla młodzieży jego imienia organizowane przez PZPN rozgrywa się od kilkudziesięciu lat, mimo że nikt już nie pamięta, kim był patron.

Mulak dobrze znał Michałowiczów, podzielał ich pasje sportowe i poglądy, ale w piłkę nie grał. Był lekkoatletą i to dobrym. W roku 1936 zajął nawet trzecie miejsce w mistrzostwach Polski w biegu na 1500 metrów. Uprawiał również pływanie. Miał zmysł organizacyjny, jako kilkunastoletni chłopak zakładał drużyny robotnicze. Jedna z nich o nazwie Siła powstała na Żoliborzu przy Warszawskiej Spółdzielni Mieszkaniowej. A WSM, którego bloki stoją do dziś, to była idea szklanych domów, realizowana przez PPS. Mulak mieszkał przy ulicy Krasińskiego 18 i właśnie tam w setną rocznicę urodzin na fasadzie kamienicy odsłonięto poświęconą mu tablicę pamiątkową.

Po wojnie w nowych realiach ustrojowych Mulak początkowo czuł się dobrze. Został szefem Wydziału Prasy i Propagandy Centralnego Komitetu Wykonawczego PPS. Premier Tymczasowego Rządu Jedności Narodowej Edward Osóbka-Morawski był jego nie tylko partyjnym kolegą. Ale bezpieka coś do Mulaka miała, więc koledzy ukryli go na kilka miesięcy w jednostce wojskowej. Kiedy PPR i PPS z nakazu komunistów połączyły się w Polską Zjednoczoną Partię Robotniczą (grudzień 1948 roku), dla Mulaka miejsca we władzach już nie było. I z działacza politycznego stał się sportowym.

Trudne początki

Polski sport po wojnie był równie zniszczony, jak cały kraj. W roku 1939 Niemcy rozwiązali polskie kluby i przejęli ich majątek. Rosjanie zrobili to samo po 17 września. Straciliśmy prężny przed wojną sportowy Lwów. Na frontach i w obozach zginęło wielu wybitnych sportowców, trenerów i działaczy. Nie było autorytetów. Pierwsza polska mistrzyni olimpijska Halina Konopacka (Amsterdam, 1928) mieszkała na Florydzie. Jako żona przedwojennego ministra skarbu Ignacego Matuszewskiego nie miała po co wracać do kraju. Inna mistrzyni Stanisława Walasiewicz większość życia spędziła też w Stanach Zjednoczonych i nie zamierzała przyjeżdżać na stałe do Warszawy. Mistrz olimpijski w biegu na 10 km podczas igrzysk w Los Angeles (1932) Janusz Kusociński został rozstrzelany w Palmirach przez hitlerowców. Innych mistrzów nie było.

W większości dyscyplin znajdowali się jednak ludzie próbujący budować na zgliszczach nowe struktury. W przypadku piłki nożnej było to kilku kresowiaków, którzy po wygnaniu ze Lwowa, Stanisławowa i innych miast najpierw zatrzymali się na Śląsku i na Ziemiach Odzyskanych, a potem rozjechali się po całym kraju. Futbol miał szczęście, że znalazł się ktoś taki jak Ryszard Koncewicz – przeciętny piłkarz, ale świetny nauczyciel i organizator – czy Wacław Kuchar, najwszechstronniejszy polski sportowiec w historii.

Boks miał szczęście do Feliksa Stamma, który jeszcze w roku 1936 podczas igrzysk w Berlinie był sekundantem polskich zawodników i pozostał nim aż do igrzysk w Meksyku (1968).

Mulak stał się dla lekkoatletyki właśnie kimś takim, jak Stamm dla boksu. Na początku lat 50. zaczął prowadzić treningi z biegaczami. Nawiązał współpracę z Akademią Wychowania Fizycznego w Warszawie, za pomocą naukowych metod nie tylko przygotowywał do startu, ale wyszukiwał talenty.

Młodzi ludzie trenujący w swoich klubach po awansie do reprezentacji Polski stawali się jego zawodnikami. Pierwszymi i, jak się okazało, najsłynniejszymi byli: Zdzisław Krzyszkowiak pochodzący z Wielkopolski i Jerzy Chromik ze Śląska.

Pod względem gospodarczym nie mieliśmy z Zachodem szans. Planu Marshalla przyjąć nam nie pozwolono, bo nie wyraził na to zgody Kreml. Mogliśmy zwrócić na siebie uwagę dzięki kompozytorom lub filmowcom, ale to nie do każdego docierało. O tym, że najlepszym narzędziem propagandy jest sport, wiedziano jeszcze przed wojną, Benito Mussolini i Adolf Hitler zaś wykorzystali jego siłę podczas mundialu we Włoszech i olimpiady w Berlinie.

Teraz zrozumiał to Związek Radziecki. Przed wojną sportowcy tego kraju rzadko rywalizowali z zagranicznymi. W roku 1952 reprezentacja ZSRR pierwszy raz wzięła udział w igrzyskach olimpijskich (Helsinki) i od tej pory sport stał się już zupełnie inny.

Podziwiając Zatopka

Rosjanie byli dobrzy we wszystkich sportach. Węgrzy, wykorzystując wyjątkowy talent grupy około 20 piłkarzy, stworzyli z nich niezapomnianą „złotą jedenastkę". Czechosłowacja miała swojego bohatera. Był nim biegacz długodystansowy Emil Zatopek. Oficer armii, który na igrzyskach w Londynie (1948) i Helsinkach (1952) zdobył w biegach długich pięć medali olimpijskich, w tym cztery złote.

Zatopek często przyjeżdżał na zawody do Warszawy. Startował na jedynym prawdziwym stadionie, czyli na Legii, a w ramach swoich obowiązków spotykał się też z klasą robotniczą. Stał się idolem młodzieży, choć nikt wtedy tego słowa nie używał.

Popularność Zatopka w pewnym stopniu wpłynęła w Polsce na rozwój lekkiej atletyki. Ważniejsze było jednak w niej to, że nie wymagała szczególnych nakładów. W latach 50. Polacy odnosili międzynarodowe sukcesy w sportach nieskomplikowanych, niewymagających zaawansowanych technologicznie przyrządów i aren. Dlatego byliśmy mistrzami w biegach, boksie, nieźle nam szło w kolarstwie, zapasach, podnoszeniu ciężarów.

Mulak w dalszym ciągu miał na tyle mocne wpływy polityczne, że mógł liczyć na wsparcie rządzących, niejednokrotnie swoich partyjnych kolegów z byłej PPS. A argumentu o propagandowych korzyściach, jakie można wynieść ze zwycięstw w sporcie, nie można było lekceważyć. W Polsce i Związku Radzieckim przekonano się o tym już w roku 1953. Kiedy podczas mistrzostw Europy w boksie w Warszawie Polacy zdobyli pięć złotych medali, informacje obiegły cały świat, naród ogarnęła euforia, w Moskwie nie byli zadowoleni, a polska prasa nie bardzo wiedząca, jak się w tej sytuacji zachować, żeby nie obrazić Rosjan i docenić Polaków, pisała o „wielkim triumfie radzieckiej szkoły boksu".

Szok w Stuttgarcie

Jednak boks, przy całym szacunku dla Feliksa Stamma i pokoleń jego wspaniałych pięściarzy, mistrzów olimpijskich, był w porównaniu z lekkoatletyką nieskomplikowany. Mulak trenował biegaczy, ale marzyły mu się sukcesy we wszystkich lekkoatletycznych dyscyplinach. Do współpracy wybrał o dwa lata starszego Witolda Geruttę, prawnika, przed wojną czołowego dziesięcioboistę, który w drugiej połowie lat 60. zostanie prezesem Polskiego Związku Lekkiej Atletyki.

Trenerzy, którzy w latach 50. i 60. prowadzili w kadrze grupy swoich zawodników, uważani są nadal za najwybitniejszych w historii polskiej lekkoatletyki. Trójskoczków szkolił Tadeusz Starzyński, oszczepników Zygmunt Szelest, sprinterów Gerard Mach i Włodzimierz Drużbiak, sprinterki Andrzej Piotrowski i Emil Dudek - Dudziński, tyczkarzy – Antoni Morończyk, który pełnił także funkcję szefa szkolenia kadry lekkoatletów. Oni byli najlepsi na świecie.

Kiedy „żelazna kurtyna" zniknęła i można było łatwiej wyjechać na Zachód, polscy trenerzy lekkoatletyczni, którzy dwie dekady wcześniej sami byli wybitnymi sportowcami, budowali lekkoatletykę na drugiej półkuli. W Meksyku i na Kubie pracowali m.in. Tadeusz Kępka, Włodzimierz Puzio, Edmund Potrzebowski, Jerzy Hausleber...

Okres budowy mocnej reprezentacji lekkoatletycznej przypadł na lata prezesury Czesława Forysia (1949–1965), przed wojną dobrego lekkoatlety. Przejął on tę funkcję po swoim ojcu Walentym. Rodzina Forysiów była bardzo usportowiona. Brat Czesława Tadeusz prowadził reprezentację Polski w piłce nożnej i kluby ligowe.

Kiedy na igrzyskach olimpijskich w Melbourne (1956) Elżbieta Duńska-Krzesińska zdobyła złoty medal w skoku w dal, to był sukces jednej zawodniczki i trudno było stwierdzić, że coś zapowiadał. Ale kilka miesięcy później, w lipcu 1957 roku w meczu międzypaństwowym rozgrywanym w Stuttgarcie Polska pokonała Niemiecką Republikę Federalną 117:103. To była sensacja światowa. Pierwszy raz na określenie polskiej reprezentacji została przez niemieckich dziennikarzy użyta nazwa „Wunderteam". Tak ćwierć wieku wcześniej nazywano tylko austriacką niezwyciężoną przez kilka lat reprezentację piłkarską.

W roku 1958 zaczęliśmy jednak wierzyć, że to prawda. Podczas mistrzostw Europy na stadionie olimpijskim w Sztokholmie Polacy zdobyli osiem złotych medali. Mistrzami zostali: Zdzisław Krzyszkowiak w biegach na 5000 i 10 000 metrów, Jerzy Chromik na 3000 metrów z przeszkodami, Józef Szmidt w trójskoku, Edmund Piątkowski w rzucie dyskiem, Tadeusz Rut w rzucie młotem, Janusz Sidło w rzucie oszczepem i Barbara Janiszewska w biegu na 200 metrów. Wtedy już wiedzieliśmy, że to nie przypadek.

W tym samym roku na otwartym trzy lata wcześniej Stadionie Dziesięciolecia odbył się pierwszy z trzech na tej arenie i czterech w stolicy meczów ze Stanami Zjednoczonymi. Padały wtedy rekordy frekwencji. Na trybunach mogących pomieścić oficjalnie 71 tysięcy widzów zmieściło się 100 tysięcy. Ludzie przychodzili, by zobaczyć najlepszych polskich biegaczy, miotaczy i skoczków, i obejrzeć z bliska, jak wygląda Amerykanin. I tak za każdym razem, kiedy walczyliśmy tu z USA w latach nieparzystych: 1961, 1963 a na stadionie Legii jeszcze w 1965.

W roku 1958 nikt jeszcze nie mówił, że „Polak potrafi", bo wiedzieliśmy, że potrafi. Symbolem tej wiary był nieprawdopodobny bieg na 800 metrów, w którym Zbigniew Makomaski pokonał mistrza olimpijskiego z Melbourne Toma Courtneya. W kolejnych latach kibiców rozgrzewały pojedynki sprintera Mariana Foika z Frankiem Buddem, Paulem Draytonem, Bobem Hayesem, sprinterek Ireny Kirszenstein (później Szewińskiej) i Ewy Kłobukowskiej z Wyomią Thuys i Edith McGuirre, Elżbiety Duńskiej-Krzesińskiej z Willie White...

Legendarne mecze

W ekipach amerykańskich było zawsze kilkoro mistrzów olimpijskich, rekordzistów świata, a mimo to zwycięstwa często odnosili Polacy. W roku 1963 John Pennel pobił rekord świata w skoku o tyczce, mimo że konkurs kończył się w ciemnościach, a rozbieg i zeskok oświetliły samochody, które wjechały na bieżnię i zapaliły reflektory.

Stadion Dziesięciolecia był także miejscem międzynarodowych zawodów Memoriału Janusza Kusocińskiego. Co rok odbywał się w rocznicę śmierci patrona. Gromadził najlepszych lekkoatletów świata i był mniej więcej tym, czym dziś są mityngi Diamentowej Ligi.

Właśnie podczas memoriału w roku 1959 Edmund Piątkowski pobił rekord świata w rzucie dyskiem: 59,91 metra. To był wynik, który miał w głowie każdy szanujący się kibic. Profesor Jerzy Bralczyk pamięta go do dziś.

Jerzy Chromik trzykrotnie bił rekord na 3000 metrów z przeszkodami. Po nim dwukrotnie dokonał tego Zdzisław Krzyszkowiak. Ewa Kłobukowska biła rekord na 100 metrów, a Irena Szewińska na tym dystansie i na 200 metrów (raz nawet podczas meczu z USA na słabej bieżni Stadionu Wojska Polskiego). Złoty medal olimpijski w Tokio w sztafecie 4 x 100 metrów Teresa Ciepły, Irena Kirszenstein, Halina Górecka i Ewa Kłobukowska zdobyły, poprawiając swój własny rekord świata. Janusz Sidło został w roku 1966 rekordzistą świata w rzucie oszczepem, a Józef Szmidt stał się pierwszym trójskoczkiem, który przekroczył granicę 17 metrów. I to na błotnistym, żużlowym rozbiegu Stadionu Leśnego w Olsztynie.

Podczas czterech kolejnych igrzysk olimpijskich (1956–1968) polscy lekkoatleci zdobyli cztery złote medale. Po ośmiu tytułach mistrzowskich na ME w Sztokholmie przyszły trzy na kolejnych, w Belgradzie (1962) i siedem w Budapeszcie (1966). Od roku 1954 do 1966 plebiscyt „Przeglądu Sportowego" na najlepszego sportowca Polski aż dziesięć razy wygrywali lekkoatleci.

Można przyjąć, że czas Wunderteamu skończył się po mistrzostwach Europy w Budapeszcie (1966). Tylko Irena Szewińska nie zwalniała tempa. Swój ostatni z siedmiu medali olimpijskich zdobyła w roku 1976 w Montrealu. Pojawili się Władysław Komar, Władysław Kozakiewicz, Tadeusz Ślusarski, Jacek Wszoła i wielu innych wyjątkowo utalentowanych. Ale mówiło się o nich, a nie o drużynie, bo tej już nie było.

Moda na sport

W latach 50. i 60. lekkoatletyka należała do najpopularniejszych sportów w Polsce. Legendarne wyczyny Zdzisława Krzyszkowiaka, dwa złote medale olimpijskie trójskoczka Józefa Szmidta (drugi niemal wbrew lekarzom, kilka tygodni po poważnej operacji kolana), narodziny gwiazdy Ireny Szewińskiej, rekordy świata i Europy, niezapomniane transmisje Bohdana Tomaszewskiego w Polskim Radiu, początki transmisji telewizyjnych – to wszystko sprawiało, że na stadionach i przed odbiornikami zbierały się tłumy.

Ten nastrój dobrze oddaje pierwszy film Stanisława Barei z roku 1960 „Mąż swojej żony" według scenariusza Jerzego Jurandota. Opowiada o małżeństwie czołowej polskiej biegaczki (w tej roli Aleksandra Zawieruszanka) z dyrygentem i kompozytorem muzyki poważnej (Bronisław Pawlik). Sceny kręcono m.in. na wypełnionym Stadionie Dziesięciolecia i w Hali Gwardii. Wtedy pójście na zawody lekkoatletyczne należało do dobrego tonu.

– Mecze Legii były dla mnie codziennością. Na Stadion Dziesięciolecia chodziło się od święta, jak na coś wyjątkowego – opowiadał „Rz" Tadeusz Konwicki. A chadzał tam z Gustawem Holoubkiem, Stanisławem Dygatem, bywał tam też Józef Hen, aktorzy, artyści. Jan Nowicki był partnerem najładniejszej w tamtych czasach polskiej sportsmenki, mistrzyni Europy w biegu na 200 metrów, medalistki olimpijskiej Barbary Lerczak-Janiszewskiej.

Sportowcy Wunderteamu byli powszechnie rozpoznawalni, mimo że telewizja nie docierała wszędzie. Sprinter Marian Foik znalazł się nawet w tekście piosenki „Filipinek" („inaczej biega dziś agregat, po prostu jak sam Foik").

Wunderteam przestał istnieć, kiedy najwięksi mistrzowie zakończyli kariery. Aktywność Jan Mulaka znacznie zmalała. Przez trzy lata doradzał ministrowi młodzieży i sportu Algierii, potem podobną funkcję pełnił w Warszawie.

W roku 1984 Jan Mulak (razem ze Zbigniewem Majewskim, dyrektorem ośrodka pięcioboju w Drzonkowie) postanowili dojechać do Ameryki bryczką, na igrzyska w Los Angeles. Jednak ZSRR i w ślad za nim kraje socjalistyczne zbojkotowały igrzyska, więc podróż zakończyła się w Hawrze, ale było o niej głośno. Mulak słynął z różnych pomysłów.

Kiedy Polskę zmieniły wybory w roku 1989, Mulak wrócił do reaktywowanej PPS i z ramienia tej partii został senatorem. Działał w związkach trenerskich, przez 13 lat był redaktorem naczelnym miesięcznika „Lekkoatletyka".

Zmarł 31 stycznia 2005 roku w Warszawie.

Mulak mógł być nawet premierem. No, może ministrem sportu, ale takiej funkcji w latach 40. ubiegłego wieku w Polsce nie było. Zresztą, chociaż poglądy miał sprecyzowane, bywał niepokorny. Urodził się w Warszawie, spędził w tym mieście niemal całe życie. Mógłby być bohaterem filmu Andrzeja Wajdy „Pokolenie", według scenariusza Bohdana Czeszki. Tyle że Czeszko należał do PPR, a Mulak do PPS.

Kiedy wybuchła wojna, Mulak miał 25 lat i już zdążył zachłysnąć się lewicowością. Było z nim trochę tak, jak z Kazimierzem Górskim we Lwowie. Górski grał w Robotniczym Klubie Sportowym, który był mu bliski geograficznie i ideowo. Był z tego dumny. Klub zrzeszał młodych ludzi z niezamożnych, zwłaszcza kolejarskich rodzin, którzy, wychodząc na boisko, mogli wykazać wyższość nad rówieśnikami z dobrych domów.

Pozostało 94% artykułu
Lekkoatletyka
Diamentowa Liga. Armand Duplantis i Jakob Ingebrigtsen wrócą do Polski po pierścień
Lekkoatletyka
Sebastian Chmara prezesem PZLA. Nie miał konkurencji
Lekkoatletyka
Medal po latach. Polacy trzecią drużyną Europy w Gateshead
Lekkoatletyka
Ile kosztuje sprzęt do biegania? Jak i gdzie trenować? Odpowiedzi w Zakopanem
Materiał Promocyjny
Jak budować współpracę między samorządem, biznesem i nauką?
Lekkoatletyka
Rebecca Cheptegei nie żyje. Olimpijka została podpalona żywcem