Po finałowym biegu przeszkodowców w pamięci widzów najsilniej zostanie ten obrazek: Mahiedine Mekhissi-Benabbad przed ostatnim zakrętem prowadzi wyraźnie, nagle zrywa z torsu koszulkę, wkłada ją na chwilę w zęby, rękami zachęca publiczność do jeszcze żywszego kibicowania i w tak niebanalnej pozie przecina linię mety.
Francuz najpierw dostał za to zachowanie żółtą kartkę, bo niewiele było w tych gestach szacunku dla rywali, więcej autopromocji, ale taka kartka w lekkiej atletyce nie znaczy wiele, złota na pewno nie zabiera.
Mekhissi-Benabbad miał rzecz jasna prawo się cieszyć, bo zostawał mistrzem Europy trzeci raz. Gdy startował w igrzyskach olimpijskich i mistrzostwach świata zawsze znajdowali się Kenijczycy, którzy odbierali mu najcenniejsze medale, ale na Starym Kontynencie wciąż był królem.
Hiszpanie uznali jednak, że mistrzowi nie przystoi machać koszulką i biegać bez ważnej części stroju sportowego, złożyli protest, który jury uznało za zasadny (swoją drogą – winowajca ma w kwestii zachowania na stadionach sporo innych grzechów) i tak z wielkiej francuskiej radości zrobił się spory zawód. Przy tej okazji brąz dostał Angel Mullera, rzecz jasna Hiszpan.
My przede wszystkim patrzyliśmy z nadzieją na Krystiana Zalewskiego, który mądrze trzymał się liderów, do ostatniego okrążenia wytrzymał tempo. Stracił srebro dopiero w połowie ostatniej prostej, gdy wyprzedził go drugi z Francuzów (późniejszy mistrz Yoann Kowal), ale odzyskał je pół godziny później po dyskwalifikacji Mekhissiego-Benabbada.